System viaTOLL wystartował w 2011 r. Dostarczyło go konsorcjum, którego liderem była austriacka firma Kapsch TrafficCom. Podstawową zaletą systemu miała być możliwość bezgotówkowego rozliczania przejazdów na wybranych odcinkach autostrad, co miało znacząco przyspieszać przejazd przez punkty poboru opłat. W praktyce – osiem lat od uruchomienia systemu – autostrady dalej stoją w korkach.
Ale to nie korki były utrapieniem władzy
Rządzący mieli inne powody, dla których viaTOLL stał się dla nich solą w oku. Przede wszystkim system uzależniał nas od zagranicznych dostawców. Ale umowa z Kapschem miała obowiązywać tylko do listopada 2018 r., więc był czas na to, aby przygotować się do przejęcia systemu przez Skarb Państwa. Niestety, czas ten w ogóle nie został wykorzystany.
W 2016 r. rozpisano przetarg na wyłonienie nowego wykonawcy dla systemu, lecz z różnych powodów został on unieważniony. Ostatecznie ViaTOLL został więc oddany w ręce Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego. I tutaj zaczyna się prawdziwy cyrk.
– Jednostka ta nie posiadała wiedzy, kompetencji i niezbędnego personelu nie tylko w zakresie umożliwiającym samodzielny pobór opłaty elektronicznej, ale nawet pozwalającym na przygotowanie opisu przedmiotu zamówienia na utrzymanie systemu informatycznego viaTOLL – czytamy w raporcie NIK.
W efekcie GITD przerzucił obowiązek zarządzania systemem na Instytut Łączności – Państwowy Instytut Badawczy. I zrobił to na dwa miesiące przed datą przejęcia systemu przez Skarb Państwa. Okazało się, że Instytut też nie miał kompetencji do zarządzania viaTOLL-em, więc oddał go w ręce jedynej firmy, która te kompetencje posiadała – austriackiemu Kapsch Telematic Services.
Jedyny sukces, że nie doszło do katastrofy
W momencie przejęcia viaTOLL-u udało się zachować ciągłość elektronicznego poboru opłat. Ale na tym krótka lista „sukcesów” się kończy.
Nie tylko nie udało się uniezależnić od zagranicznych dostawców, ale też nie obniżono kosztów funkcjonowania viaTOLL-u. Wręcz przeciwnie: NIK wylicza, że koszty utrzymania viaTOLL-u od listopada 2018 r. wzrosły o około 7,5 proc.
Na opracowanie optymalnego rozwiązania było siedem lat. Nie zrobiono w tym czasie prawie nic.
– Organy państwowe nie rozpoznały rynku właściwych systemów informatycznych, kadra nie spełniała wymagań kompetencyjnych, brakowało pomysłu na uniezależnienie się od kapitału zagranicznego i obniżenie kosztów działania. Ponadto administracja rządowa nie posiadła wiedzy na temat odtworzenia istniejącego systemu viaTOLL w momencie ewentualnej awarii – punktuje NIK.
System jest do zaorania
Tak wygląda „od kuchni” zarządzanie systemem, który przynosi 2 mld złotych wpływów do budżetu państwa. Może ta historia będzie pocieszeniem dla tych osób, które uważają, że kiepsko zarządzają swoim domowym budżetem.
Dodatkowego smaczku nadaje tej sprawie fakt, że raport NIK-u był już gotowy pod koniec zeszłego roku. Ale akurat po przeprowadzeniu kontroli, umowę na zarządzanie systemem objęto klauzulą tajności. Dopiero teraz – po interwencjach NIK – udało się tę klauzulę zdjąć.
Trzeba oddać obecnej ekipie rządzącej, że to nie ona dostarczyła nam system ViaTOLL. Ale nie zrobiła też nic, aby system ten uzdrowić.
Zresztą administracja rządowa od pewnego czasu pracuje nad nowym rozwiązaniem. Mowa o Krajowym Systemie Poboru Opłat, który ma być najnowocześniejszym tego typu systemem w Europie. A po drodze czekają nas jeszcze wybory parlamentarne, które mogą dodatkowo namieszać w rządowych strukturach. Karuzela absurdu kręci się w najlepsze.