Nowy sezon F1 zbliża się wielkimi krokami. Oto 5 powodów, dla których może być naprawdę wyjątkowy

Sezon 2019 zapowiada się w F1 naprawdę interesująco. Oczywiście dla nas kibiców najważniejszym wydarzeniem jest wielki powrót Roberta Kubicy do królowej motorsportu, jednak wbrew pozorom, powodów dla których wypada śledzić zmagania kierowców Formuły 1 w przyszłym roku jest znacznie więcej. Poniżej przedstawiamy najważniejsze z nich.

robert kubica
Podaj dalej

Ferrari musisz!

Włochy od lat kojarzone są z elitarnymi wyścigami. Największe sportowe gazety w kraju, na czele z „La Gazzetta Dello Sport”, czy to pełnia sezonu, czy okres przygotowań, codziennie rozpisują się na temat Formuły 1. Całe Włochy żyją tą dyscypliną. Nie może być inaczej skoro w tym kraju wyścigi odbywają się prawie od zawsze. Grand Prix Włoch na słynnym torze Monza to jeden z najdłużej organizowanych wyścigów w historii sportów samochodowych, pierwszy odbył się w 1921. Pierwszym Mistrzem Świata w Formule 1 był Włoch Giuseppe Farina w 1950, który kierował notabene samochodem włoskiej firmy Alfa Romeo. Jakie nastroje zatem panują w kraju, który jest kolebką Formuły 1, a w którym od 10 lat wszyscy czekają na upragniony tytuł dla ukochanego zespołu?

Cóż, na razie kibice F1 w Italii są załamani, ale wbrew pozorom to nie jest największy problem. Brak wyników, dekada posuchy i notoryczne baty od Mercedesa przełożyły się na gigantyczny spadek zainteresowania tym sportem we Włoszech. Sytuacja jest na tyle poważna, że przyszłość Grand Prix na torze Monza jest bardzo niepewna, wszystko przez znaczący spadek sprzedaży biletów podczas imprez. Obecna umowa z obiektem ma wygasnąć po wyścigu w 2019 roku i istnieją obawy, że z powodu zbyt wysokich kosztów nie zostanie ona przedłużona. Jeśli Monza wypadnie z kalendarza a zespół Scuderii pozostanie bez domowego GP, to będzie jeden z najbardziej przygnębiających momentów w historii tego sportu.

Oczywiście Ferrari ma wszystkie narzędzia do tego, aby wrócić na sam szczyt. Ubiegłoroczny bolid czerwonych nie był wcale słabszy od konstrukcji Mercedesa. Zabrakło przede wszystkim właściwych strategii, odważnych decyzji, bardziej przemyślanej jazdy Vettela i odrobiny szczęścia. To już przeszłość. Pozostaje pytanie, czy Ferrari będzie realnym zagrożeniem dla Mercedesa w przyszłym sezonie? Wszystko na to wskazuje. W tym roku strata Ferrari do Mercedesa w tempie wyścigowym wynosiła około 0,1 – 0,2 sekundy. Kluczem, który może nam otworzyć wspaniały sezon pozostaje więc tempo kwalifikacyjne. Jeśli inżynierowie Ferrari będą w stanie dać Vettelowi i Leclercowi tak agresywne mapy silnika, jakim dysponował ostatnio Mercedes, to wszytko się może wydarzyć.

Wyszarpać mistrzostwo

Sebastian Vettel i Lewis Hamilton to oczywiście główni faworyci do zdobycia tytułu w 2019 r. Niemiec ma wiele do udowodnienia, ciąży na nim ogromna presja i wielka chęć zdobycia pierwszego tytułu w barwach Ferrari. Lewis Hamilton natomiast będzie bardzo chciał obronić tytuł Mistrza Świata i dalej gonić w klasyfikacji wszech czasów legendarnego Michaela Schumachera. Do wyrównania rekordu ikony F1 brakuje mu „zaledwie” dwóch tytułów. Brytyjczyk jest nadal głodny sukcesów, a walka z Vettelem, jak sam Lewis zawsze powtarza, tylko go napędza i dodaje mu skrzydeł.

Hamilton będzie głównym rywalem Vettela, ale nie jedynym. Po fatalnym sezonie z popiołów będzie chciał powstać Valtteri Bottas, który jeśli chce pozostać w F1, musi wreszcie dać z siebie więcej. Cierpliwość ekipy Srebrnych Strzał do Fina powoli się kończy, a wielu ekspertów jednogłośnie twierdzi, że był on najsłabszym ogniwem Mercedesa w minionym sezonie. Bottas ma wiele do udowodnienia i z pewnością będzie chciał agresywnie wejść w sezon 2019.

O swoje upomni się również Max Verstappen. Jeśli Honda wywiąże się z danych zespołowi z Milton Keynes obietnic i jednostki dostarczone przez Japończyków zachowają odpowiedni stosunek wytrzymałości do mocy, to Holender będzie chciał włączyć się do walki o tytuł. O tym, że Red Bull potrafi budować znakomite bolidy nie trzeba nikogo przekonywać.

Duma Monako

W malutkich krajach takich jak San Marino, Luksemburg czy Cypr ludzie nie mają zbyt wielu powodów do zadowolenia ze swoich sportowców, oraz rang organizowanych imprez. W sportach zespołowych reprezentacje przeważnie składające się głównie z amatorów dostają od zawsze ciężkie baty, a jakość oraz organizacja imprez sportowych ma charakter podwórkowy lub co najwyżej- półprofesjonalny. W księstwie Monako jest inaczej i to z kilku powodów. Po pierwsze mają Rajd Monte Carlo, po drugie mają Grand Prix Monako a po trzecie, mają Charlesa Leclerca, który od dłuższego czasu przebywa w Maranello i zapewne mocno zastanawia się nie kiedy, a jak bardzo napsuje krwi Sebastianowi Vettelowi.

Leclerc to kierowca ze wszystkimi papierami na mistrza. Jest młody, szybki, na torze wykazuje się ogromną wyścigową inteligencją i przede wszystkim… dostanie Ferrari. 21-latek zdobywał wcześniej rok po roku tytuły w GP3 i Formule 2, a w 2018 roku trafił wreszcie do Formuły 1, gdzie szansę dał mu zespół Sauber. Jego debiutancki sezon był spektakularny jak na możliwości ekipy z Hinwil. W skali całego roku 2018 młody Monakijczyk prezentował się znacznie lepiej niż jego o wiele bardziej doświadczony kolega zespołowy Marcus Ericsson.

Oczywiście zawsze są dwie strony medalu. Szybki transfer Charlesa Leclerca z Saubera do Ferrari może wiązać się również z ogromnym ryzykiem. – To zawsze jest duży krok w karierze i trudno przewidzieć, co się wydarzy – ostrzegał Frederic Vasseur, szef zespołu z Hinwil. I nie trudno się dziwić tej opinii. Ferrari i Sauber jeżdżą od lat w innych ligach. Scenariusze mogą być zatem następujące: albo Leclerc błyskawicznie włączy się do walki o najwyższe lokaty, albo zderzy się z rzeczywistością i brak doświadczenia względem reszty czołówki sprawi, że będzie musiał sezon 2019 potraktować jako przejściowy. To właśnie kolejny aspekt, który znacząco urozmaici przyszłoroczne zmagania. Warto poczekać co pokaże nam młody As ekipy z Maranello.

Nowe życie McLarena i wielkie plany Williamsa

Tragiczny sezon 2018 w wykonaniu zespołów z Grove i Woking był szokiem dla wszystkich w F1. McLaren przygotował na ten rok kolejne niezbyt konkurencyjne auto, które ponadto niewiele rozwinął. Podobnie Williams, który zdobył w całym sezonie zaledwie 7 punktów i tym samym kompletnie się skompromitował. Na szczęście oba zasłużone zespoły odpowiednio wcześnie podjęły decyzję o zaprzestaniu prac nad ułomnymi konstrukcjami i całą pracę skupiły na samochodach na sezon 2019. Najwięcej do myślenia mają zdecydowanie inżynierowie McLarena, ponieważ  podobnie jak Red Bull kierowcy stajni z Woking startowali na takich samych jednostkach dostarczonych przez Renault, a w kwalifikacjach Czerwone Byki były szybsze o około dwie sekundy.

Williams z kolei startował na silnikach Mercedesa, a ich strata do Srebrnych Strzał w kwalifikacjach to średnio 2.5 sekundy. W obydwu przypadkach problemem jest aerodynamika. Bolid McLarena na sezon 2019 Formuły 1 ma opierać się o rozwiązania zawarte w tegorocznym samochodzie Red Bulla. Tak przynajmniej twierdził jeszcze przed zakończeniem sezonu 2018 hiszpański dziennik sportowy AS, powołując się na doniesienia z Wielkiej Brytanii. Chcąc poprawić się w następnym sezonie, zespół z Woking podobno umieszcza w nowym pojeździe szereg koncepcji aerodynamicznych podpatrzonych u trzeciego teamu klasyfikacji generalnej.

Trzeba jednak pamiętać, że na sezon 2019 dosyć poważnie zmieniają się przepisy techniczne F1 dotyczące aerodynamiki. Wszystkie bolidy będą więc znacząco różnić się od aktualnych. Tym samym nowy bolid McLarena nie może być wizualną kopią obecnego samochodu Red Bulla. Nie wiemy jakie plany ma Williams, ale limit pecha został już chyba wyczerpany, i najwyższy czas zrobić w Grove dobry bolid. Z pewnością inżynierowie będą mocno czerpać z doświadczenia i wskazówek Roberta Kubicy. Co z tego wyjdzie? Przekonamy się już niedługo podczas kwalifikacji do Grand Prix Australii.

Feniks z popiołów

Miesiąc temu w Abu Zabi Williams potwierdził, że Robert Kubica będzie partnerem George’a Russella w nowym sezonie 2019. Polak zaimponował ekipie z Grove już w 2017 r., po czym ostatecznie został kierowcą rezerwowym i rozwojowym na 2018 r. W tym czasie Kubica poświęcił się swojej roli pracując podczas kilku piątkowych treningów oraz w fabryce nad modelem FW 41 i FW42. Kariera Polaka w F1 dzięki tytanicznej pracy oraz ogromnej dyscyplinie została uratowana i wreszcie, po wielu latach przerwy, czekania z nadzieją i ściskania kciuków zobaczymy Polaka ponownie na starcie wyścigu Formuły 1.

Powrót krakowianina do F1 został ogłoszony jako jeden z największych w historii tego sportu. Jednak ulubieniec kibiców stoi przed kolejnym trudnym zadaniem. Robert Kubica napisał niewiarygodną historię i będzie swoją jazdą znowu cieszył fanów na całym świecie. O ile kwestia ponownego znalezienia się w stawce była niezwykle trudna do zrealizowania, nigdzie nie jest powiedziane, że teraz będzie lepiej. Nie od dziś wiadomo, że aktualnie Williams nie należy do topowych ekip. W tegorocznym sezonie zarówno Stroll, jak i Sirotkin najczęściej jeździli w ogonie stawki. A co jeśli w przyszłym roku stajnię z Grove spotka podobny los?

Oczywiście jest bardzo możliwe, że Williams od samego początku współpracował z Robertem i razem budowali samochód z myślą, że Polak dołączy do nich w pełni w 2019 roku. Ogromna wiedza Kubicy i jego doświadczenie pod względem budowy i konstrukcji bolidu przebija umiejętności niejednego inżyniera politechniki. Cechę tę również dostrzegł dyrektor techniczny zespołu, Paddy Lowe, a i szefowa teamu, Claire Williams niejednokrotnie podkreślała, że cały zespół pokłada w kierowcy wielkie nadzieje. Ciężko jednak wywnioskować, w jakiej formie będzie team podczas inauguracji sezonu w Australii. I to jest ostatni i zarazem najważniejszy powód, aby znów zacząć śledzić Formułę 1 i radować się z każdego występu naszego rodaka.

 

Przeczytaj również