Nastroje w Nissanie stają się coraz gorsze po tym, jak firma zapowiedziała redukcję miejsc pracy, która ma podreperować kiepską sytuację finansową. Dodatkowo prezes sojuszu Nissan-Renault, ukryty w walizce na instrumenty muzyczne, uciekł z Japonii przed wymiarem sprawiedliwości.
Carlos Ghosn, bo o nim mowa, nie szczędzi słów krytyki w kierunku Nissana, którego niegdyś ratował od bankructwa. Ghosn czuje się oszukany zarówno przez japońską firmę, jak i przez tamtejszy system „niesprawiedliwości”. Po tym, jak uciekł do Bejrutu, zdradził kilka ciekawych szczegółów na temat funkcjonowania firmy, którą zna od podszewki.
Upadek Nissana za 2-3 lata
Nobuo Gohara – tak nazywa się adwokat Ghosna z Japonii, który rozmawiał z nim jeszcze przed ucieczką do Libanu. Mężczyzna spotkał się z Ghosnem pięć razy w ciągu dwóch miesięcy i pozyskał kilka ciekawych informacji. Nie są one dobre dla Nissana.
„Powiedział mi, że Nissan prawdopodobnie zbankrutuje w ciągu dwóch do trzech lat” – zdradził Gohara na niedawnej konferencji prasowej w Tokio. Media donoszą, że Gohara podobnie jak Ghosn jest głośnym krytykiem japońskiego wymiaru sprawiedliwości. Adwokat powiedział, że Ghosn nie wdał się w szczegóły dotyczące tej ponurej prognozy, ale widać, że coś musi być na rzeczy.
Carlos Ghosn może nie lubić Japonii, może mieć też pretensje do Nissana, ale rozmowy z adwokatem nie były raczej takimi, których dokonuje się pod publiczkę. Ghosn, jako człowiek, który w przeszłości wyciągał z tarapatów finansowych nie tylko Nissana, ale też Renault, doskonale wie, jak wygląda efektywne zarządzanie firmą. Jego słowa o zbliżającym się upadku japońskiej marki stanowią uzupełnienie do wcześniejszych wiadomości, mówiących o braku zysków i kadrowych cięciach.
Ekspert radzi sojusz z Hondą
Na razie ani Nissan, ani Renault nie zapowiadają, żeby miało dojść do zerwania sojuszu zawiązanego w 1999 r. Ale w przestrzeni medialnej pojawia się coraz więcej spekulacji, że Japończycy będą jednak chcieli się oderwać od firmy kojarzonej z Ghosnem. Tylko co wtedy?
Według analityka LightStream Research, Mio Kato, w przypadku zerwania wspomnianego sojuszu, japoński producent zostałby zmuszony do znalezienia nowego partnerstwa, które pozwoliłoby mu utrzymać się na powierzchni. Dobrym pomysłem byłaby fuzja z Hondą, ponieważ wtedy pojawiłby się silny konkurent dla Toyoty.
„Honda nigdy nie angażowała się w agresywne fuzje i przejęcia, a połączenie Hondy i Nissana wydaje się nie do pomyślenia. Ale wraz ze wzrostem konkurencyjności Toyoty uważam, że jeśli Nissan chciałby partnera do sojuszu, który zastąpiłby Renault, to Honda może wcale nie być przeciwna temu pomysłowi” – mówi Kato.
Zdaniem analityka, Toyota – która posiada już Mazdę, Suzuki i Subaru – coraz bardziej odjeżdża konkurencji. Fuzja Nissana z Hondą mogłaby doprowadzić do powstania dwóch gigantycznych koncernów w Japonii, a więc nie byłoby zagrożenia monopolem. Tyle tylko, że Honda nie ma zamiaru z nikim się łączyć.
„Zasadniczo nie mamy zamiaru tworzyć fuzji. Powodem jest to, że po połączeniu kapitału druga strona będzie miała głos w naszym zarządzaniu, co oznacza, że w niektórych przypadkach możemy nie być w stanie podążać w obranym przez nas kierunku” – powiedział dyrektor generalny Hondy Takahiro Hachigo w rozmowie z Automotive News.
Po dzisiejszym Nissanie nikt nie zapłacze
Z jednej strony, gdyby Ghosn nie przejął Nissana na przełomie wieków, to firmy pewnie dzisiaj już by nie było. Z drugiej strony, gdyby wtedy Nissan dokonał żywota, to przynajmniej ktoś by jeszcze po nim zapłakał.
W XX wieku ta marka była producentem wielu ikonicznych samochodów. Dzisiaj dla entuzjastów pozostawiono w portfolio tylko dwa modele: GT-R i 370Z. Przy czym jeden ma już 13 lat, a drugi – 11. Teoretycznie oba modele mają się doczekać następców, ale w obliczu problemów Nissana nie ma pewności, czy to się wydarzy. A poza tymi dwoma autami, oferta Japończyków nie ma niczego, co mogłoby zainteresować fanów motoryzacji.
Honda też nie jest tą samą marką, co dwie dekady temu, ale wciąż oferuje wersję Type R, no i ma swojego NSX-a. Gdyby obie firmy się połączyły, z pewnością mogłyby zaoferować klientom coś oryginalnego. Nissan na pewno lepiej skorzystałby na tym partnerstwie niż na sojuszu z Francuzami, którzy całkowicie odarli go z charakteru.
Toyota z drugiej strony ma się nieźle. Choć Japończycy rozwijają technologie hybrydowe i elektryczne, i mają w ofercie wiele „nudnych” samochodów użytkowych, tak widać, że ciągle jeszcze tli się w nich fantazja. Dowodem na to jest reanimacja Supry (jaka jest, taka jest, ale zawsze!) czy szalona Toyota GR Yaris. Ciągle można też kupić charakterną GT86. Pojawił się nawet pomysł, aby reaktywować model MR2.
Wydaje się, że gdyby w Japonii powstała silna konkurencja dla Toyoty pod postacią fuzji Hondy z Nissanem, to taka rywalizacja wyszłaby klientom tylko na dobre, a na rynku mogłoby pojawić się więcej ciekawych japońskich aut.
Oczywiście moje słowa to tylko wróżenie z fusów, na dodatek podszyte nostalgią za dawnymi czasami. Zdaję sobie sprawę, że powrotu do przeszłości już nie będzie, ale to nie musi jeszcze znaczyć, że przyszłość musi być bezbarwna.
Aston Martin buduje mieszkania, Volkswagen produkuje kiełbasę. W jaką branżę wejdzie Porsche?