Z nowych badań ACEA wynika, że Niemcy są europejskim liderem elektrycznej mobilności. W 2019 r. zarejestrowali blisko 109 tysięcy takich pojazdów, co stawia ich na pierwszym miejscu wśród państw Starego Kontynentu. Za nimi plasuje się Norwegia i Wyspy Brytyjskie.
Ale jak to mówią: punkt widzenia zależy od punktu siedzenia
Być może powyższa liczba robi na kimś wrażenie, ale jeśli zapytać Niemców wprost o ich stosunek do elektryków, to ich odpowiedzi nie rysują już tak optymistycznego obrazu.
Właśnie z takim zapytaniem zwrócono się w ankiecie przeprowadzonej w imieniu platformy sprzedaży pojazdów mobile.de. Odpowiedzi okazały się dosyć zaskakujące: 59 proc. Niemców stwierdziło, że nie zamierza kupić samochodu elektrycznego nawet ze wsparciem państwa. Podczas gdy jeden na trzech (31 proc.) rozważa zakup pojazdu elektrycznego, to tylko 18 proc. faktycznie uzależnia tę decyzję od rządowej dopłaty.
Brzmi dość ponuro, szczególnie, że niemiecki rząd ostatnio zwiększył pulę dotacji do samochodów elektrycznych. Na wszystkie pojazdy zarejestrowane po 4 listopada 2019 r. jest teraz więcej pieniędzy: w przypadku samochodu wyłącznie elektrycznego poniżej ceny katalogowej 40 tys. euro maksymalna kwota dotacji wzrosła z 4 tys. euro do 6 tys. euro (25,5 tys. zł). W przypadku samochodów o cenie katalogowej przekraczającej 40 tys. euro maksymalna premia wzrosła do 5 tys. euro (21,3 tys. zł).
Jedynie co może pocieszać Elona Muska i jemu podobnych, to fakt, że negatywny stosunek do elektryków w dużej mierze zależy od wieku konsumenta. Przykład Niemców pokazuje, że to najstarsi kierowcy są jednocześnie najbardziej niechętni tego typu pojazdom – dla 68 proc. osób w wieku powyżej 55 lat kupno pojazdu elektrycznego nie wchodzi w rachubę. Badanie jednak pokazuje, że im ankietowani byli młodsi, tym chętniej mówili o zakupie samochodu elektrycznego w przyszłości.
Nieważne czy rowery, czy auta – przeszkodą jest zawsze brak infrastruktury
Warto dodać, że negatywne odpowiedzi w ankiecie najczęściej argumentowano niewystarczającą infrastrukturą ładowania i niewystarczającym zasięgiem elektryków. Tych barier – wnioskując po wynikach ankiety – nie jest w stanie przysłonić żadna dopłata od rządu.
W tym miejscu mógłbym wspomnieć o tym, jak polski rząd obiecywał dopłaty do elektryków w wysokości nawet 37,5 tys. zł, by potem zasugerować obniżkę do 19 tys. zł. Ale przykład Niemiec pokazuje, że dopłaty mają tak naprawdę trzecioplanowe znaczenie. Mało kto chce jeździć elektrykiem, gdy infrastruktura nie jest do tego przystosowana.
Według danych firmy LeasePlan, Polska jest w ogonie Europy pod względem liczby ładowarek do pojazdów elektrycznych – jest ich u nas tylko 849 (wg danych PSPA – 1049). Tymczasem Niemcy mają ich prawie 33 tysiące i to wciąż o wiele poniżej oczekiwań.
Europejscy decydenci chcieliby, żeby społeczeństwo przesiadało się na zrównoważone i ekologiczne środki transportu – samochody elektryczne i rowery. Ale trudno jest kogokolwiek zachęcić do takiej formy przemieszczenia się, gdy brakuje ładowarek i ścieżek rowerowych. W przypadku jednośladów chyba tylko w Tokio udało się zaprowadzić rowerową rewolucję bez budowy jakiejkolwiek infrastruktury (mieszkańcy zostali niejako zmuszeni do tego, ponieważ rower okazał się najszybszym środkiem transportu w zatłoczonej metropolii).
Czy przypadek tokijski ma szansę się powtórzyć w odniesieniu do aut elektrycznych? Owszem, stanie się tak, kiedy państwa całkowicie zabronią sprzedaży pojazdów spalinowych (Brytyjczycy planują nawet zakaz sprzedaży hybryd). Otwarte pozostaje pytanie czy do tego czasu liczba ładowarek będzie wystarczająca, a zasięg elektryków nie będzie już budził żadnych wątpliwości.