Gdy spojrzymy na liczby, to zadyszka może wydawać się przesadą. W końcu w Rajdzie Szwecji Hyundai zdobył najlepszy w tym sezonie wynik zespołowy, zdobywając 40 punktów za zwycięstwo załogi Thierry Neuville/Nicolas Gilsoul i trzecią lokatę Andreasa Mikkelsena z Andersem Jægerem. Jednak w Rajdzie Monte Carlo w top3 nie było żadnego auta z fabryki w Alzenau, a od Meksyku Hyundai wprowadza maksymalnie jedno auto do czołowej trójki. Rezultaty pozwalają na ten moment na prowadzenie w punktacji producentów.
Pozycja w klasyfikacji może być jednak myląca. W ostatnich dwóch rajdach i20-tki nie miały tempa pozwalającego na walkę o wygraną, jednak kierowcy teamu z teoretycznie największym budżetem zawsze finiszują dość wysoko. Tymczasem w obozach rywali zwykle tylko jeden zawodnik dowozi dużą ilość punktów. Gdyby M-Sport, który na papierze ma najmniejszy budżet, utrzymał w swoich szeregach kierowcę pokroju Otta Tänaka, to na pewno przewodziłby w mistrzostwach.
Fiesta WRC rozwijana we współpracy z Ford Performance nabiera coraz większego rozpędu, choć auto samo nie jedzie, co pokazują średnie wyniki Elfyna Evansa. Citroën C3 WRC to również szybka maszyna, jednak albo wciąż ciężko się prowadzi, albo cierpi przez wieczny pech Krisa Meeke’a, niedoświadczonego Craiga Breena lub brak wyczucia Sébastiena Loeba z racji nieregularnych startów. Z kolei Toyota przeżywa pasmo awarii lub błędów swoich szybkich kierowców, choć najbardziej doświadczony Jari-Matti Latvala jest w największym dołku formy od lat.
Jakie są z tego wnioski? Rajdowe Mistrzostwa Świata przeżywają fantastyczny okres, w którym to kierowca odgrywa najważniejszą rolę. Samochód sam w sobie już nie robi różnicy. Wygrywają nie tylko szybcy, ale i regularni. Wydaje się, że to najlepsza rzecz, jaka mogła spotkać WRC, ponieważ kibice zawsze wolą, aby o wynikach rajdów i tytułach decydowała rywalizacja sportowców, a nie inżynierów.
Tekst: Marcin Zabolski
Tagi: WRC, Hyundai, Rajd Korsyki