„Brrr dum dum dum – dum da da da da dum” – pamiętacie ten kultowy motyw przewodni? Piosenka Lil Jona „Get Low” towarzyszyła niejednemu z nas podczas długich sesji w „NFS: Underground”.
Bywało, że o czwartej nad ranem dobieraliśmy lakier, felgi i naklejki do swojej wirtualnej Hondy Civic. A później uderzaliśmy w wirtualne miasto, ścigając się wśród neonów, umiejętnie dozując nitro. Ech, to były piękne czasy, do których miło byłoby wrócić choć na chwilę.
Ten powrót jest możliwy, choć niektórzy sądzą, że cena zaspokojenia sentymentu nie może być niska.
Na Allegro można znaleźć absurdalnie drogi egzemplarz drugiej części tej kultowej gry, czyli „NFS: Underground 2” w wersji na PC, który nigdy nie został rozpakowany z oryginalnej folii. No tak, sprzedawca gra ostro, najwyraźniej wiedząc co ma. Za kwotę 770 zł można już kupić współczesną konsolę i najnowszego „NFS: Heat”, ale bądźmy szczerzy – kto chciałby grać w jakiegoś Heata?
„Unikat dla kolekcjonerów serii – praktycznie nigdzie nie da się już znaleźć takiego wydania w oryginalnej folii” – czytamy w ogłoszeniu.
No właśnie, trzeba mieć na uwadze, że to nie jest gra do grania. To jest gra do położenia na półce, obok trzymanej na specjalną okazję butelki 30-letniego Château Bordeaux. Po kupieniu gry za pobraniem i doliczeniu kosztów przesyłki, cena zbliżyłaby się jeszcze bardziej do 800 zł, ale chyba tylko ignorant mógłby coś takiego zrobić. Po taki towar można jechać wyłącznie osobiście. Naturalnie z tytanową walizką pod pachą, a nie jakąś tam folią bąbelkową.
Owszem, na Allegro można ten tytuł kupić taniej – nawet za 30 złotych, ale będzie to egzemplarz bez folii (tfu!) i na konsolę PlayStation 2 (sprzedałem). Używane wersje na pecety, nie wiedzieć czemu, chodzą już po 100-150 złotych.
Ale uwaga! Znalazłem na Allegro także pierwszą część „NFS: Underground” na komputery, która również jest w folii, a kosztuje tylko 74 zł. No to co jest w końcu grane? Czyżby „jedynka” nie była tak kultowa jak jej sequel? A może właściciel nie wie, co sprzedaje?
Kino miało „Szybkich i wściekłych”, telewizja miała „Pimp My Ride”, a branża gier – „NSF: Underground”
Pierwsze części „Need For Speed” oferowały malownicze trasy, po których mogliśmy szarżować samochodami pokroju Lamborghini, Porsche czy Ferrari. Ciekawym urozmaiceniem, które odróżniało ten tytuł od konkurentów, były pościgi z udziałem policji.
Ale późniejszy „Underground” zaoferował dużo więcej. Gra przeniosła akcję do tętniącego życiem miasta, a do dyspozycji graczy oddano samochody dużo bliższe naszej rzeczywistości. Do tego dochodziły niemal nieograniczone możliwości tuningu, a także różne smaczki, jak okładki czasopism, na które trafialiśmy w miarę zdobywanej reputacji. Całości dopełniała obłędna muzyka.
Kiedy pierwsza odsłona „NFS:U” zadebiutowała w 2003 r., wielu graczy zarzucało twórcom odejście od korzeni, ślepą fascynację „Szybkimi i wściekłymi”, a także zbytni nacisk na zręcznościowy charakter rozgrywki. Nie było to jednak przeszkodą w zdobyciu uznania graczy i recenzentów. Rok później na sklepowych półkach ukazała się kontynuacja, która podzieliła sukces swojej poprzedniczki, czyli „NFS: Underground 2”.
Ale czy warto zapłacić 770 zł za zafoliowane wspomnienia? Raczej nie, szczególnie w obliczu doniesień, że twórcy planują wypuścić remake „NFS: Underground 2”. Doświadczenie pokazuje, że kiedy jakaś seria sięga sufitu (vide „Resident Evil”), to właśnie remake może być tym, co zadowoli gawiedź i zapcha portfele producentów. I to jest forma „Undergrounda”, z którą sam najchętniej bym obcował.