Wirtualny pilot nie jest niczym zaskakującym dla młodszego pokolenia. Od kilkudziesięciu lat występuje to w grach rajdowych. Zastosowanie tego w rzeczywistości nie jest takie proste, ale technicznie możliwe. Cyfryzacja to nieunikniony kierunek, który może zacząć wykluczać nie tyle człowieka, co czynnik ludzki w wielu zawodach. Już dziś widać to chociażby w rajdach samochodowych. Ten problem poruszył w rozmowie z francuskim „Autohebdo” Julien Ingrassia. To 8-krotny rajdowy mistrz świata pilotów (2013-2018, 2020-2021) u boku Sebastiena Ogiera.
Francuz zwrócił uwagę na to, że kierowców ogarnęło szaleństwo oglądania nagrań z odcinków specjalnych. Robią to w każdej wolnej chwili, czyli rano, wieczorem, między oesami, podczas posiłki. Jak zauważa Ingrassia, to sprawia, że w rzemiośle kierowcy rajdowego nie ma już tyle improwizacji i spontaniczności, co kiedyś. „Zanika pierwiastek ludzki” – podkreśla Julien, który w październikowym Rajdzie Europy Centralnej był członkiem załogi szpiegowskiej Ogiera w parze z Simonem Jean-Josephem. Udział w rundzie WRC w takiej roli skłonił go także do ciekawych refleksji a propos pracy pilota.
Tytaniczna praca pilotów
Choć oglądanie filmów przez kierowców ma na celu nauczenie się na pamięć niektórych partii oesów, to nie zmniejsza to obciążenia pilotów. Wręcz przeciwnie, zawodnicy z onboardów wychwytują dodatkowe rzeczy, które warto zawrzeć w opisie. Stąd pilot musi stale nanosić poprawki. Ponieważ robi się to ręcznie, często wymaga to manualnego przepisywania opisu odcinka na nowo. Wszystko po to, aby nie pogubić się w poprzekreślanym gąszczu znaków. To sprawia, że często trzeba siedzieć do późnych godzin nocnych, a następnie wstawać przed wschodem słońca, aby wyrobić się w harmonogramie. Co więcej, załogi szpiegowskie muszą też mieć dostęp do najnowszych notatek. Zatem kopie (odręczne lub skserowane) muszą mieć także i one. Często wymaga to ustawienia odpowiednich ludzi na trasie, aby przekazywać materiały odpowiednim osobom.
Jednak im bardziej technologia pozwala na więcej, tym bardziej obciąża się członków załogi szpiegowskiej. Julien Ingrassia przytoczył przykład z przedostatniej rundy WRC. O 6 rano Seb Ogier poprosił go, aby wykonali zdjęcie szykan, których nie było jeszcze rozstawionych na zapoznaniu z trasą przed rajdem. Takich operacji jak wysyłanie dokładnych fotografii zakrętów było wiele, a dochodzi do tego zrobienie zdjęć wszystkich stron notesów pod różne oesy, po każdej poprawce. „W sumie daje to 5-6 gigabajtów materiału, który wyprodukowaliśmy z Simonem i wysyłaliśmy podczas zawodów” – zauważa Ingrassia. „To sporo, zwłaszcza że nie jesteśmy w biurze z Wi-Fi” – dodaje.
Ingrassia lubi innowacje
Julien Ingrassia zdobył 8 tytułów mistrzowskich w WRC nie tylko dlatego, że dyktował Sebastienowi Ogierowi. W swoim prime time, gdy byli liderami fabrycznego zespołu Volkswagena, on sam musiał być innowatorem fachu pilota rajdowego. Jak wspominał w rozmowie z „Auto Hebdo”, kiedyś informacje od szpiegów przekazywano telefonicznie. Jednak w pierwszych latach z VW zdał sobie sprawę, że to generuje zbyt duże ryzyko błędu. To doprowadziło go do stworzenia systemu, w którym członek zespołu na mecie odbierał kopię poprawionych notatek, a ten szybciej przekazywał ją szpiegom do dalszego opracowania. W drugą stronę działało to podobnie. Jednak trudy Rajdu Europy Centralnej utwierdziły go w przekonaniu, że piloci rajdowi potrzebują otworzyć się na dalsze innowacje.
„Trzeba niestety zachęcać pilotów, aby przestali robić notatki na papierze i skłaniać ich w kierunku korzystania z tabletu” – twierdzi zwycięzca 54 rund WRC jako pilot Ogiera. „To staje się konieczne. Wszystkich pilotów, których spotkam, będę namawiać do tego narzędzia” – przyznaje.
Na razie 43-latek zrobi sobie przerwę od roli szpiega. Zapewnia, że nie wybiera się na kończący sezon Rajd Japonii, ale w przyszłości być może jeszcze pomoże Ogierowi. Nie zamierza jednak być etatowym szpiegiem Francuza.
Czy pilot będzie niezbędny rajdówce?
Zdaję sobie sprawę z tego, że sporą część środowiska pilotów rajdowych można doprowadzić do szewskiej pasji już od samego poddania tego pod dyskusję. Lecz wraz z rozwojem technologii takich dylematów nie unikniemy i ktoś zawsze prędzej czy później poruszy ten temat. Choć jestem fanem innowacji i uważa, że rajdy nie powinny bać się nowych technologii, to moim zdaniem jeszcze długo pilotem rajdowym pozostanie fizycznie człowiek. Nie zachwieje tego korzystanie z tabletu, wręcz przeciwnie ułatwi to życie. Już teraz wielu pilotów WRC narzeka, że obecny tryb prawie bezsennej pracy to igraniem ze zdrowiem.
Poza tym zautomatyzowanie podawania komend kierowcy wymagałoby poważnych nakładów finansowych. Rajdy odbywają się często na odludziu, gdzie o dobrą łączność czasem trudno. Dobrze wiemy, że w przypadku dyktowania każdy błąd, każde opóźnienie można kosztownie przypłacić. Ludzie też się mylą, ale wciąż są bardziej godni zaufania. Dodatkowo specyfika rajdów sprawia, że dwóch ludzi w samochodzie to także większe bezpieczeństwo. Wypadki bywają różne. W przypadku bolesnego urazu, sam kierowca mógłby na czas nie wezwać pomocy. Nie wykonać procedury bezpieczeństwa czy nie ostrzec nadjeżdżającej załogi o blokadzie drogi.
Najpierw trzeba zrewolucjonizować rajdy
To wszystko być może da się w przyszłości rozwiązać, ale prędzej rajdy samochodowe jako takie upadną, niż piloci przestaną być potrzebni. Większym problemem dla dyscypliny jest ubytek ludzi, którzy pasjonują się tymi zmaganiami. XX wiek jest już dawno za nami, kolejne generacje ukształtowały się w innych czasach. Z tego względu nie można oczekiwać, że nagle stanie się cud, za sprawą lepszej promocji. Rajdy potrzebują gruntownej przemiany, która będzie procesem. Być może w tej rewolucji nie będzie miejsca dla pilotów, być może nie będzie przestrzeni dla silników spalinowych. Tego nie wiemy, ale udając, że sport rajdowy jest wciąż dobrze skonstruowany, tylko inni ludzie, media lub dyscypliny sportu są złe, to samego WRC, jak i rajdów daleko nie zaprowadzi.