Studia na Akademii Wychowania Fizycznego mają dwie zasadnicze zalety. Po pierwsze w ramach zaliczenia przedmiotów trzeba np. pchnąć kulą o masie 7 kg na odległość 9 metrów z zachowaniem odpowiedniej techniki, zrobić o 6 rano przekładankę w tył na łyżwach albo wykonać salto w tył z miejsca. Przyznacie, że chociaż jest to tylko element kształcenia, bo przedmioty typu biomechanika, antropomotoryka oraz biochemia potrafią dać w kość, to zadanie ruchowe wykonywane w celu zdobycia tytułu naukowego stanowi zawsze przyjemną odskocznię od klasycznych umysłowych komplikacji. Drugą zaletą uczelni są oczywiście formy aktywności preferowane w godzinach wieczornych, ale tutaj spokojnie można uznać, że reprezentanci innych szkół wyższych również w tym elemencie spokojnie dotrzymują kroku. Taka już nasza narodowa tradycja.
Ale jednym z głównych zagadnień poruszanych na AWF jest oczywiście kwestia sportu. Pojęcie to jest rozbierane na czynniki pierwsze, analizowane i konfrontowane z poglądami filozofów. A co najlepsze, jego jednoznacznej definicji nie znajdziemy w encyklopedii. To znaczy oczywiście przeczytamy wyjaśnienie pojęcia, jednak w publikacjach uznanych autorytetów to zagadnienie zostało przemielone na 200 różnych sposobów. Czy można zatem próbować sprecyzować, czy konkretne gałąź kultury fizycznej (to określenie jest często stosowane na AWF) jest sportem czy nie? Czy kultura fizyczna i sport to to samo czy może jedno jest elementem drugiego? Czy sam sport zatracił swoje wartości kiedy doszło do jego komercjalizacji? Trochę odlecieliśmy, ale przynajmniej mogliście poczuć namiastkę tego, czym zaprzątają sobie głowę studenci AWF.
Krótko mówiąc, żeby zabrać się za rozpracowanie pojęcia sportu, trzeba posłużyć się wyznawanymi przez siebie wartościami. Wydaje się, że dwie najbardziej powszechne szkoły to te, które na pierwszy plan wysuwają element współzawodnictwa oraz samorozwoju jako najważniejszych czynników w uznaniu czy coś jest sportem, czy nie. Jest jednak jeszcze jedno kluczowe pytanie. Czy stosowanie maszyn i silników wyklucza definiowanie dyscypliny jako sportu? To dosyć istotne zagadnienie, na które oczywiście nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Jednak z logicznego punktu widzenia można przyjąć, że im bardziej to człowiek jest twórcą sukcesu, tym mocniej jego aktywność powinna być traktowana jako sport. Sprinter biegnący na 100 metrów ma dużo większy całkowity wpływ na losy rywalizacji niż kierowca motocykla żużlowego. I z tym argumentem nie można polemizować. Wiadomo, że parametry techniczne maszyny mają kolosalne znaczenie. Ale czy to dyskwalifikuje motosport jako gałąź sportu?
Nie. Dlaczego? Ponieważ oprócz sprzętu ogromny wpływ na losy rywalizacji mają ludzie. I dopóki stają oni do walki z przeciwnikami, czyli zachowują element rywalizacji oraz dążą do własnego rozwoju poświęcając czas na doskonalenie własnych umiejętności tj. refleks, fizyczność czy psychika, dopóty należy traktować ich jako sportowców a występy jako wydarzenia sportowe. Jest jednak druga strona medalu. Bogaci panowie, którzy dla zaspokojenia własnych ambicji powołują swoje serie wyścigowe i raz na miesiąc wsiadają do nowiutkiego Porsche. Nic w tym złego i mają do tego prawo, ale takie postępowanie stawiam po drugiej stronie barykady w konfrontacji z pojęciem sportu. Jeżeli wśród nich znajdzie się jakiś pan Krzysiek, który ostro trenuje i traktuje to poważnie, to jego śmiało można nazwać sportowcem. Jeżeli natomiast pan Waldek wykłada lekką ręką 200 tysięcy i kompletnie nieprzygotowany wsiada do pojazdu, żeby poszpanować i wrzucić fotę na Facebooka, to zaszczytnym tytułem sportowca bym go już nie tytułował. A to niby również uczestnik imprezy motosportowej. No właśnie. Trudno obrać jednoznaczne stanowisko.
Jakie jest podsumowanie tej trudnej dywagacji? Wydaje się, że świat nie potrafi jeszcze jednoznacznie określić sztywnych ram dla pojęcia sportu. Można natomiast rozpatrywać kwestie osobowościowe. To znaczy przeanalizować, czy ktoś zachowuje się jak sportowiec i podchodzi do tego poważnie, czy nie. Łatwiej zatem nazwać kogoś sportowcem, niż konkretną dyscyplinę sportem. A w przypadku motosportu takie rozgałęzienie pojęć wydaje się jedyną słuszną drogą do szukania odpowiedzi na pytanie, które jest proste jak klasyczne „Co było pierwsze – kura czy jajko?”.