Wyrok, który zapadł w ubiegłym roku w Kielcach jest warty zapamiętania i może stanowić przestrogę, zarówno dla osoby kupującej, jak i chcącej sprzedać w najbliższym czasie samochód. Uznano w nim za winnego sprzedającego Opla, w którym po zakupie wykryto nieujawnioną wadę silnika. Mężczyzna musi teraz zapłacić spore pieniądze, za nie ujawnienie wady silnika podczas zawarcia umowy kupna-sprzedaży.
Okazyjna cena
Sprawa dotyczy Opla Astry, który w 2015 roku został sprowadzony z Niemiec. Cena wywoławcza była zachęcająca i wynosiła 18 900 złotych. Klient znalazł się bardzo szybko, i po sprawdzeniu stanu technicznego pojazdu na stacji diagnostycznej doszło do sfinalizowania transakcji. Z nowego pojazdu kupujący nie cieszył się jednak zbyt długo. Samochód od razu po zakupie zaczął się psuć i ostatecznie po kilku dniach całkowicie odmówił współpracy. Problem dla nowego nabywcy okazał się spory, ponieważ był on taksówkarzem, a zakupiony samochód był nie tylko środkiem transportu, ale jednocześnie jego narzędziem pracy.
Finał w sądzie
Stawiając siebie w pozycji pokrzywdzonego, nabywca Opla zaczął domagać się od sprzedawcy zwrotu kosztów związanych z naprawą. Ponadto – także odszkodowania za straty związane z postojem pojazdu, który miał być używany do pracy. Swoje straty wycenił na sumę 5000 złotych. Sprawa znalazła swój finał w sądzie a wyrok w sprawie zapadł pod koniec sierpnia 2018 roku.
Surowy wyrok
Organ powołując się na opinię rzeczoznawcy uznał, że sprzedawca jest winny sprzedania samochodu z ukrytą wadą silnika, nie informując o tym nabywcy. Za zasadne uznano tutaj przepisy dotyczące rękojmi. Sprzedawca uznał ten werdykt za krzywdzący, odwołując się od niego. Ostatecznie wyrok został jednak podtrzymany. Teraz mężczyzna musi zapłacić łącznie 30 tysięcy złotych zadośćuczynienia. Na tak wysoką kwotę składa się rekompensata za poniesione straty z tytułu niewykonywania przejazdów jako taksówki i m.in. koszty sądowe.
źródło: kielce.wyborcza.pl