Łukasz Łuniewski: – Niezwykle sprinterski sezon już za nami. Jak w pięciu zdaniach go podsumujesz?
Kacper Wróblewski: – Bardzo krótki, obarczony dużym stresem i niepewnością. Z pewnością zmusił nas do podejmowania szybkich decyzji, co ostatecznie wyszło chyba na korzyść. Może cały sezon nie do końca był po naszej myśli, patrząc na to, jakie mieliśmy założenia. Niemniej jednak czasy na odcinkach i nasze tempo pokazują, że możemy być zdecydowanie wyżej. Także sumarycznie uważam za udany. Nie zawsze przecież wszystko idzie po naszej myśli, czy to w życiu, sporcie czy biznesie, ale mam nadzieję, że takie lekcje uczynią nas tylko silniejszymi i przyniosą efekty w przyszłości.
Przygotowania do sezonu
ŁŁ: – Po zmianach w kalendarzu spowodowanych koronawirusem, rozpocząłeś rywalizację od mniejszych imprez. Jak ważne były starty w nich dla Twojego przygotowania do sezonu?
KW: – Przed sezonem mieliśmy ściśle ułożony plan na trzy rajdy treningowe i RSMP. Mieliśmy zacząć z końcem marca od Memoriału Janusza Kuliga i Mariana Bublewicza, ale niestety trzy tygodnie przed startem imprezy nastąpił lockdown. Wszędzie spowodował duży chaos. Nikt nie wiedział, co się wydarzy dalej i jak będzie wyglądał sezon. Zaraz po zmniejszeniu obostrzeń, pierwszą imprezą w Polsce, która miała się odbyć, był Tarmac Masters. Zresztą i tak mieliśmy ten start zaplanowany. Nie siedziałem w aucie R5 od grudnia. To była pierwsza i jedyna na tamten czas okazja, by pojechać kilometry na ostro, zarówno na rajdzie, jak i na testach. Ponadto warto zwrócić uwagę, że te teoretycznie mniejsze rajdy w Polsce są na bardzo wysokim poziomie! Przyjeżdża wielu zawodników, również w samochodach R5, co daje nam bezpośrednie porównanie. Odcinki też nie są niczego sobie. Często nawet trudniejsze niż te, które mamy na RSMP. Jeśli chodzi o pierwszy Tarmac, był dla nas ogromnym zaskoczeniem. Nie podejrzewałem, że tak szybko znajdziemy prędkość w VW Polo, a prowadziliśmy w rajdzie od drugiego odcinka do samej mety. Co najważniejsze, konkurencja była bardzo duża.
Złe dobrego początki
ŁŁ: – Rajd Rzeszowski nie poszedł po Twojej myśli, a w tym sezonie niezwykle istotne było punktowanie w każdym z rajdów. Czułeś już wtedy, że odjechał Ci tytuł mistrzowski?
KW: – Tak, poczułem to w momencie wylądowania w rowie bez felgi. Wiedziałem, że przy tak silnej konkurencji i tylu autach R5 na starcie musimy być mocni od pierwszego kilometra, pierwszego odcinka. Los potoczył się inaczej, mimo że było nas stać na walkę o pierwszą trójkę mistrzostw Polski od samego początku.
ŁŁ: – Na Rajdzie Śląska po przesiadce do Skody było już nieco lepiej. Pewniej poczułeś się w nowej konstrukcji? Jak porównasz ją do Volkswagena?
KW: – Po nie do końca spodziewanej zmianie auta, na Rajdzie Śląska miałem wrażenie, że wszystkie oczy były zwrócone na nas. Nowy zespół, nowe auto itd. Od razu poczułem się bardzo dobrze w Fabii. Skoda jest podobnym autem do VW Polo, ale bardziej agresywna w prowadzeniu, co zresztą bardzo mi się spodobało. Ma też nieco inną skrzynię, a jeśli chodzi o silnik, różnice są minimalne. Dzień przed rajdem odbyliśmy dość intensywne testy i wszystko działało sprawnie i bez zarzutów.
Niestety na dojazdówce na pierwszy odcinek rajdu zepsuła się praktycznie nowa część, odpowiedzialna za ładowanie turbiny. Zostaliśmy bez ładowania i auto miało może połowę mocy. Niestety sami nie mogliśmy tego naprawić, więc musieliśmy przejechać całą pętlę, cztery długie odcinki, takim autem. Po naprawie na serwisie, od razu zaczęliśmy kręcić bardzo dobre czasy, w tym trzeci czas na Power Stage z niewielką stratą do Jariego Huttunena.
Rajd Świdnicki-Krause – o krok od pierwszego podium
ŁŁ: – Rajd Świdnicki-Krause to istna kolejka górska dla Twoich emocji. Najlepszy wynik w sezonie, ale po decyzji sędziów nie udało się wywalczyć pierwszego podium w RSMP. Po opadnięciu emocji czujesz, że coś Ci odebrano?
KW: – Czuję, że byliśmy mocni na tym rajdzie. Jechaliśmy bardzo mądrze i dojrzale, ryzykowaliśmy tylko wtedy, kiedy musieliśmy. Przed ostatnią pętlą zajmowaliśmy czwarte miejsce z bardzo małą stratą do pierwszej trójki. Wiedziałem, że nie mamy co myśleć o pierwszym i drugim miejscu, ponieważ Grzesiek [Grzyb-red.] z Jarim [Huttunenem-red.] bili się o Mistrzostwo Polski, ale Sylwester [Płachytka-red.] był w naszym zasięgu. Zaczęliśmy pogoń.
Pierwszy oes ostatniej pętli wygraliśmy niewiele, bo chyba 0,8 sekundy, ale drugi już pięć sekund, przy czym tylko my o tym wiedzieliśmy, bo był błąd w wynikach. Przed ostatnim odcinkiem zostało nam pięć sekund do odrobienia. Musieliśmy podjąć rękawicę i to zrobiliśmy, szczególnie że był to dodatkowo punktowany Power Stage. Atakowaliśmy dalej i uważam, że pojechaliśmy świetny oes bez żadnego błędu i czysto tak jak trzeba. Na mecie okazało się, że wygraliśmy go z dużą przewagą około sześciu sekund nad drugim Marcinem Słobodzianem i dziewięciu nad Płachytką. To dawało nam pewne trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej ze stratą zaledwie 0,7 sekundy do drugiego. W samochodzie wybuchła prawdziwa euforia! Wielka radość, bo w końcu poczułem niesamowitą ulgę, że pojechaliśmy dobry rajd, taki jak chciałem! Niestety nasza radość trwała bardzo krótko, bo na dojazdówce dostaliśmy wiadomość, że mamy karę za szykanę. Chyba nie dało się ukryć naszego rozczarowania i… to był niespodziewany cios w plecy.
Nie chcę już wracać do tego, bo niestety moje sportowe rozczarowanie zostało bardzo źle odebrane. Także było minęło. Czy ją dotknęliśmy, czy nie, już nie ma znaczenia, bo wyciągnęliśmy chyba najważniejszy wniosek z tego rajdu: ważne jest to, że czuję i wiem, że możemy wygrywać odcinki.
Lekcja na przyszłość
ŁŁ: – Widzisz możliwość rozwiązania problemów związanych z szykanami?
KW: – Oczywiście. W moim rozumieniu szykana jest stawiana dla bezpieczeństwa, po to, by ograniczyć średnią prędkość na odcinku i to jest oczywiste założenie. Rozumiem, że nie chodzi tu o stawianie ich dla kar. Dlatego szykana powinna być stawiana z balotów słomy lub betonowych bloczków, a karą będzie już uderzenie w nią i problem z głowy. Nie może być jak obecnie, gdzie pojawiają się dywagacje, czy ktoś przetarł opony położone w stosie, czy nie, czy przesunął, czy nie. To jest odwieczny problem rajdów w Polsce i nadal uważam, że jest to gdzieś wypaczanie sportowej rywalizacji. Jeździmy blisko 200 km/h, ryzykujemy między drzewami, często w nieprzewidywalnych warunkach pogodowych, a do tego ponosimy ogromne koszty związane ze startem. Nagle jedno dotknięcie, przesunięcie szykany ma decydować o wyniku na mecie, szczególnie że też w tej kwestii każdy dyrektor rajdu może mieć odmienne zdanie, co uważane jest za karę za potrącenie, a co nie? Polecam w tej kwestii dokument Arka Torskiego o kulisach rajdów w Polsce, szczególnie odcinek dotyczący Rajdu Śląska. Warto też zwrócić uwagę, że w mistrzostwach Europy czy świata nie ma takich sytuacji, bo nie ma „lekkich szykan”. Jeśli są, to wykonane właśnie z solidnych elementów.
ŁŁ: – Z pewnością z tego sezonu jesteś w stanie wyciągnąć też sporo pozytywów. Co do nich zaliczysz?
KW: – Z pewnością wiele szybko przejechanych odcinków, wiele czasów w pierwszej trójce. Ponadto podczas wszystkich mniejszych rajdów, gdzie startowało wielu zawodników z czołówki z RSMP, zawsze stawaliśmy na podium i to na pierwszym lub drugim miejscu. Dorzuciłbym do tego mój bardzo duży postęp mentalny w rajdówce. Było dużo mniej stresu w porównaniu do poprzednich lat i to, że mam obok siebie osoby, które bez względu na wszystko wierzą we mnie 😉
Współpraca to podstawa
ŁŁ: – Od dwóch lat współpracujesz z PKN ORLEN. Jak wygląda ta współpraca i relacje?
KW: – Bardzo dobrze. To świetna współpraca i oby trwała jak najdłużej! Jestem naprawdę wdzięczny PKN ORLEN, że szczególnie w tym trudnym czasie, od samego początku wszyscy sportowcy zarówno z ORLEN Team, jak i Grupy Sportowej ORLEN mieli duże wsparcie. Wiadomo, że nasze sportowe kalendarze bardzo się zmieniły i dalej zmieniają, ale mimo ciężkiego okresu otrzymaliśmy możliwość dalszego realizowania naszych sportowych planów.
ŁŁ: – W tym roku na prawy fotel rajdówki zasiadł Jakub Wróbel. Jak układa się Wasza współpraca. To najlepszy pilot, z jakim miałeś okazję jeździć w swojej karierze. Co go wyróżnia na tle innych?
KW: – Jeździłem z wieloma dobrym pilotami i pilotkami, ale bardzo się cieszę, że właśnie Kuba usiadł na moim prawym fotelu. Jest świetnym i bardzo doświadczonym pilotem. Bardzo dobrze nam się współpracuje i rozumiemy się praktycznie bez słów! Do tego Kuba bardzo mi pomaga w zarządzaniu zespołem i organizacją wielu rzeczy. Mam nadzieję, że będziemy ze sobą jeździć tak długo, jak będzie to możliwe. Wierzę, że razem jeszcze wiele osiągniemy!
10-lecie startów w rajdach. Co dalej?
ŁŁ: – W tym roku świętujesz dziesięciolecie startów w rajdach. Na pewno, gdy rozpoczynałeś swoją karierę, marzyłeś, by być w tym miejscu. Co było punktem przełomowym, by dotrzeć tu, gdzie jesteś?
KW: – Na pewno to, że jestem tu, gdzie jestem, to zasługa ludzi, których spotkałem na swojej drodze przez te wszystkie lata. Zasługa tych, którzy mi pomogli! Z pewnością, gdyby nie moja upartość, czasami egoizm i bezwzględne dążenie do obranych celów, to by się nie udało. Wiele też zaryzykowałem, by tak było i nadal zresztą ryzykuję. Ma to też czasem swoje konsekwencje, ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Choć ja akurat szampana nie lubię, chyba że symboliczny smak na mecie. Tak czy inaczej, myślę, że pierwszym takim punktem zwrotnym był Rajd Baltic Cup i moja pierwsza wygrana w RSMP w „ośce”.
ŁŁ: – Koronawirus krzyżuje wszystkie plany i rozmowy, ale czy masz już pomysł na kolejny sezon? Prowadzisz już jakieś dyskusje?
KW: – Chcę jeździć i to jest dla mnie najważniejsze, rozwijać się jako kierowca i odnosić sukcesy. Pracujemy nad tym i prowadzimy rozmowy, by w przyszłym roku z pewnością kontynuować starty w RSMP i może coś więcej, ale… na razie nic nie mogę potwierdzić. Mam tylko nadzieję, że do końca roku wszystko już będzie poukładane i będziemy mogli coś więcej powiedzieć.