Przede wszystkim umówmy się – Izera na razie nic nie pokazała. To, że jest jakiś koncept, jeszcze nic nie znaczy. Jak to pisali ludzie w komentarzach na mediach społecznościowych, żeby się nie okazało, że najlepszym modelem Izery, podobnie jak w przypadku Arrinery, będzie Fatamorgana.
Electromobility Poland nie podaje żadnych szczegółów na temat samochodu. Ba, wprost mówi, że nawet nie wie, na jakiej platformie będzie jeździł elektryk. Powiedzmy sobie wprost – za technologię w tym projekcie odpowiadają Niemcy. I platforma będzie prawdopodobnie właśnie niemiecka.
Jedną z opcji na dostarczenie układów napędowych, baterii, czy oprogramowania, jest Tesla. Elon Musk z radością udostępni to wszystko – oczywiście za odpowiednią opłatą. Co chwilę wymieniamy tu jakieś kraje – Niemcy, USA, pojawiają się też Francja, Japonia… a przecież auto zostało zaprojektowane przez Włochów. A gdzie ta Polska? Przecież to miał być polski samochód elektryczny?
Izera, czy mizeria?
Wychodzi na to, że z polski będą pieniądze, za które ktoś dostarczy wszystko, co jest potrzebne. Później w Polsce ten samochód będzie składany. Chociaż… na razie nie ma nawet fabryki. Inaczej. Obecnie nie ma absolutnie nic oprócz agresywnego, rozmarzonego o światowej potędze PR-u.
Ach no tak. Nie zapominajmy, że na razie na projekt nie ma pieniędzy. Bo dopiero teraz przyjdzie zakupić licencje, baterie, zbudować fabrykę itd. Tak więc już poszukiwane są nowe firmy, które chciałyby dołączyć do projektu. Mówiąc wprost – poszukiwane jest finansowanie projektu, bo na razie nas nie stać.
Podsumowując, polskie auto elektryczne tak naprawdę ma niewiele wspólnego z Polską. Poza pieniędzmi, których na razie nie ma. No i poza fabryką, której też jeszcze nie ma. No cóż, powiedzmy sobie wprost – na razie jest tu więcej śmiechu, niż szacunku i jakichś konkretów. Izera to jak na razie mizeria. Produkcja ma ruszyć w drugiej połowie 2023 roku. Módlmy się, aby ruszyła w ogóle kiedykolwiek.