Wypadek w Krakowie to zbiór wielu czynników
Co do tego, że był to zbiór wielu niekorzystnych okoliczności, nikt nie ma wątpliwości. Tak naprawdę możemy wyjąć z tego całego zbioru tylko jedną okoliczność… i do tragedii wcale nie musiałoby dojść. Oczywiście, jak mawia przysłowie, mądry Polak po szkodzie. Teraz nie jesteśmy już w stanie niczego zmienić. A raczej… nie jesteśmy w stanie zmienić niczego w tej konkretnej sprawie – wypadku z Krakowa. Możemy coś zmienić na przyszłość. Tylko to wymagałoby pewnych konkretnych kroków…
Największy wpływ na to zdarzenie miały tak naprawdę dwie kwestie. Pierwsza, to zbyt wysoka prędkość. Druga, to pieszy, którego w tym miejscu nie powinno być. Polacy często uwielbiają uprawiać grę pod tytułem „co by było gdyby”, czyli głupie gdybanie, które nie ma prawa niczego zmienić i nigdy nie zmieni. Natomiast tak – można tu powiedzieć – gdyby nie tak wysoka prędkość, nic by się pewnie nie stało. Gdyby nie pieszy, to samochód pojechałby dalej. Kierowca nie byłby zmuszony do korygowania toru jazdy, co za tym idzie, być może samochód nie wpadłby w ogóle w pościg.
Wiele osób apelowało o to, aby teraz nie wieszać psów na kierowcy oraz pasażerach samochodu. Po pierwsze dlatego, że nikt z nas nie jest bez winy. Wiele osób komentujących w sieci to zdarzenie zachowuje się tak, jakby byli święci. Jakby zawsze w terenie zabudowanym jechali 50 km/h i jakby nigdy na drodze ekspresowej nie pojechali więcej, niż 120 km/h. To bzdura. Każdy z nas przekracza prędkość i każdy z nas codziennie łamie przepisy ruchu drogowego. Jedni w mniejszym, drudzy w większym stopniu. Dlatego lepiej powstrzymać się od głupich komentarzy… i najpierw spojrzeć na siebie. Na to, jak my sami się zachowujemy na drogach. Nie grajmy świętych…
Sytuacja jest złożona…
Po drugie, cały czas mówimy przecież o zbiorze różnych okoliczności. Nikt nie może tutaj jednoznacznie stwierdzić, że to była wyłącznie wina kierowcy. „Tuż przed zdarzeniem prowadzący pojazd próbował uniknąć kolizji z pieszym, przez co najprawdopodobniej wpadł w poślizg” – pisze autor artykułu na portalu „sport.pl”. I to również powinno być punktem wyjścia w każdej rozmowie na ten temat. Jeśli tak bardzo chcemy kogoś „rozliczać” z tego, co się stało, to róbmy to sprawiedliwie.
Zapytany o zdanie na ten temat Krzysztof Hołowczyc wskazał wprost, że w Polsce wciąż byt mało jest powszechnie otwartych i dostępnych torów, czy amatorskich imprez, na których można by dać upust energii – powiedział kierowca rajdowy portalowi „sport.pl”. I rzeczywiście – może potrzebna jest jakaś szeroko zakrojona kampania? Tych imprez jest mało, ale są. Jeśli ktoś chce, to może z nich korzystać. Można pojechać na tor samochodem cywilnym i po prostu się ścigać z innymi.
Czy to cokolwiek zmieni?
Natomiast tak – należy sobie zadać pytanie – czy to coś zmieni? Może, ale nie musi. Czy przez to, że takie zawody będą i będzie ich więcej, mniej kierowców będzie szalało na drogach publicznych? Być może. Natomiast my bardzo często uciekamy się do czegoś, co niesie za sobą większą adrenalinę. I do tego, co jest nielegalne. Czy w tym wszystkim na pewno chodzi wyłącznie o to, aby sobie pojeździsz szybko? Czy o to, aby zrobić coś nielegalnego? Aby balansować na granicy prawa? To na pewno złożona sprawa…