WRC będzie jak DTM?
Ostatnie lata w WRC należą raczej do tych „chudych”. W Rajdowych Mistrzostwach Świata mamy aktualnie dwa i pół zespołu. Są fabryki „pełną gębą”, czyli Hyundai oraz Toyota. Jest też M-Sport, który traktujemy jako zespół półfabryczny. Zresztą, z aktualnym składem Brytyjczycy nie mają na co liczyć. Są pewnego rodzaju dodatkiem i urozmaiceniem krajobrazu mistrzostw, ale nie będą odgrywać żadnej znaczącej roli jeśli chodzi o walkę zarówno wśród kierowców, jak i zespołów. Samochodów Rally1 jest mało, więc coraz mniej jest też emocji. O mistrzostwo walczy trzech kierowców. Walczą o nie tylko dlatego, że poprzedni mistrzowie świata nie jadą pełnego sezonu. Trochę to… słabe.
Nowi producenci nie kwapią się do dołączenia do mistrzostw świata. I można to w pewnym sensie zrozumieć. Koszty produkcji auta Rally1 są ogromne, a zwrot? Mocno niepewny. Gwarancja sukcesów? Jej też mimo wszystko brak. Tak więc producenci dodają sobie dwa do dwóch i wychodzi im, że niekoniecznie chce im się inwestować. Oczywiście zasady się zmieniają. Już w przyszłym roku zniknie hybryda. Po roku debiutować zaczną zupełnie nowe konstrukcje Rally1, a auta Rally2 dostaną specjalny kit i według nowego regulaminu będą mogły startować razem z Rally1. Nowe przepisy sprawią, że będzie łatwiej i taniej. Przez to – być może – do mistrzostw dołączą nowe zespoły i nowi producenci. To jest wymagane i oczekiwane w WRC.
Potrzebna jest metamorfoza
Kilka lat temu podobnej metamorfozy potrzebowała niemiecka seria DTM. Przez lata w serii obecnych było tylko trzech producentów i były to Audi, BMW oraz Mercedes. Były próby dołączania innych producentów, ale one zazwyczaj kończyły się szybkim fiaskiem. Na dodatek z mistrzostw po sezonie 2018 wycofał się Mercedes. W sezonie 2020 zostały już tylko Audi i BMW. To był stan nie do zaakceptowania. Trzeba było zmian. Porzucono kosmicznie drogą Class 1 i zdecydowano się na drastyczny ruch. W DTM pojawiły się… samochody GT3. Po prostu, bez kombinowania. Bez konieczności tworzenia nowych i koszmarnie drogich aut. Producenci mogli wrzucić w wir DTM to, czym i tak już dysponowali. Proste, prawda?
Z 16 zawodników w autach 2 producentów w 2020 roku zrobiło się łącznie 30 zawodników w autach 7 producentów w 2021 roku. Nagle na gridzie w DTM oprócz Audi i BMW pojawiły się Ferrari, Lamborghini, McLaren, a także Mercedes i Porsche. W sezonie 2023 na torach serii Deutsche Tourenwagen Masters pojawiło się 33 zawodników. Wyścigi wygrywali przedstawiciele wszystkich 6 producentów (wcześniej wycofał się prywatny zespół z McLarenem). DTM odżył. Wystarczyło zrezygnować z koszmarnie drogiej Class 1, dopuścić auta GT3 i pozwolić zespołom startować. Nie tylko fabrycznym gigantom, ale również prywatnym projektom. I dobrze! Świetne rozwiązanie!
Czas na coś podobnego w WRC…
Być może to jest rozwiązanie dla WRC. Nie bawić się w ratowanie Rally1, ale skupić się na autach Rally2? Ewentualnie w jakimś nieco mocniejszym wydaniu, z inną zwężką i z dodatkowym pakietem aero? Producenci i tak tworzą te auta. Zespoły już je posiadają. FIA już zapowiedziała plany takich zmian, natomiast to „Rally2+” ma wciąż rywalizować z „Rally1”. Z nowym Rally1, które ma być zdecydowanie tańsze. I to ma sens. Być może przyniesie to pożądany efekt – tego byśmy sobie życzyli – my, w wszyscy kibice rajdów samochodowych.
DTM pokazuje, że takie zmiany są opłacalne i mogą przynieść efekty. W WRC też chcemy czegoś więcej. Chcemy Toyoty, Hyundaia, M-Sportu, ale też Citroena, Skody, Volkswagena… a może i nowych projektów, które przy niższych kwotach będą mogły powstać. Co powiecie chociażby na Subaru i Mitsubishi? Już idziemy w dobrą stronę. Zapowiadane zmiany już nam się podobają, ale to jeszcze nie wszystko.