Martin Brundle, David Croft, Damon Hill, Toni Vilander – to tylko czterech ekspertów, którzy już teraz mówią głośno on transferze. Według nich wszystko jest już ustalone i George Russell wkrótce zostanie ogłoszony drugim kierowcą zespołu Mercedesa. Być może dojdzie do tego już w tym tygodniu, podczas weekendu Grand Prix Wielkiej Brytanii.
Jeśli mam być szczery, to nie widziałem innego rozwiązania od dawna. Podejrzewałem, że do zmiany może dojść już pod koniec 2020 roku. Wtedy, głównie podczas weekendu w Bahrajnie, dostaliśmy obraz czegoś oczywistego. Oglądałeś wyścig i widziałeś gołym okiem który facet jest lepszy. Russell pomimo wszystkich problemów jechał jak król, wyprzedzał jak natchniony, robił z nowym dla siebie Mercedesem to, co mu się podobało. A Bottas był… nudny.
Bottas jest nudny od bardzo dawna. Jest bezpłciowy, brakuje mu iskry, dynamiki. Czasami próbuje to zmienić, zakrzywić jakoś ten obraz przez jakiś wulgarny tekst na radiu, ale to nic nie zmienia. Valtteri próbował w poprzednich latach wielokrotnie wykreować się na dziką bestię, na drapieżnika, na lwa. Na kogoś, kto w ogóle sam myśli poważnie o tym, że może pokonać Lewisa Hamiltona. Tymczasem w wyścigach pokazywał twarz potulnego kotka, który się popłakał, bo dostał za ciepłe mleczko.
Bottas nie był odpowiedni…
Inną sprawą jest to, jak Fin był traktowany w Mercedesie w ostatnich latach. Być może ten konflikt został nieco wyolbrzymiony w serialu Netflixa. Bo na pewno to nie jest tak, że wszyscy w Brackley mieli go gdzieś i nie chcieli się z nim nawet cieszyć ze zwycięstwa. To bzdury i przez takie bzdury trzeci sezon „Drive to survive” oglądało się cholernie ciężko. Ale nie o tym – coś tam nie grało. Bottas dał się zepchnąć na drugi plan i poniekąd sobą pomiatać. Fin został w kropce.
W pewnym momencie każdy kibic, obserwator, ekspert… może nawet sam Valtteri zdał sobie sprawę z faktu, że nic z tego nie będzie. Od początku brakowało mu umiejętności do tego, aby powalczyć z Lewisem Hamiltonem. Nie miał szans. Ale siedział po cichu i chwalił swój bolid, bo tak musiał. Bo był w najlepszym zespole w stawce i miał do dyspozycji najlepsze narzędzia. I tak co weekend, czy dwa, stawał na podium, pił szampana, statystyki rosły… wszystko było OK. Niby dlaczego miałby narzekać? Żeby wylecieć z Mercedesa szybciej i skończyć gdzieś na tyłach stawki w Haasie, albo Williamsie?
Bottas nie miał wyboru. Musiał pogodzić się z rolą pomagiera. Oczywistym było, że nie pokona Hamiltona. Brytyjczykowi pasował ten układ, dlatego często nalegał na to, aby to Fin pozostawał jego kolegą z zespołu. Ale aktualnie Lewis nie ma już nic do powiedzenia w tym temacie – przynajmniej tak się wydaje. Do powiedzenia tym bardziej nie ma nic Bottas. On powinien się cieszyć z tego, że jeszcze w sezonie 2021 jeździ tym bolidem.
Czas na zmiany
Sytuacja się zmieniła, bo Mercedes nie jest już najlepszy. Red Bull przejął pałeczkę, co doprowadza Toto Wolffa do szewskiej pasji. O ile w poprzednich sezonach słaby Bottas służył do podbudowywania ego Hamiltona i dowożenia to 10, to 12 punktów, tak teraz to jest za mało. Mercedes nie potrzebuje już jakiegoś co najwyżej średniego Bottasa. Mercedes potrzebuje kierowcy, który będzie w ścisłym czubie w każdy weekend.
Zobaczcie co działo się w ostatnich latach w Red Bullu – żadnych sentymentów. Max Verstappen przegrywał tytuł za tytułem – nie walczył, bo nie miał narzędzi. Nie miał też pomocnika, który byłby tam na 3., czy 4. miejscu w każdym wyścigu. A to znaczy bardzo dużo. Wtedy ten pomocnik jest przydatny. Możesz uwzględniać go w strategii, próbować się podcinać. Musisz mieć tego drugiego, który da ci jakieś strategiczne opcje.
Problemy zaczęły się wraz z odejściem Daniela Ricciardo. Wtedy skład był wybitny, ale samochód nie dawał rady. Ta sytuacja stopniowo zaczęła się zmieniać. Bolid był coraz lepszy, ale pomocnicy nie dawali rady. Gasly? Za słaby. Albon? Za słaby. Perez? No właśnie – i pojawił się Sergio Perez. Meksykanin, który potrafi być w czołówce i z łatwością punktować chociażby Bottasa. Jest z przodu, działa strategia… a Max nagle jakimś cudem wygrywa wyścig za wyścigiem! Jasne – bolid też jest znakomity, ale musisz mieć jakość.
Role się odwróciły
Z taką samą sytuacją zmaga się teraz Mercedes. W klasyfikacji konstruktorów Red Bull ma już przewagę 46 punktów. W indywidualnej Max jest 32 oczka przed Lewisem. Na trzecim miejscu jest Perez, a Bottas jest dopiero piąty, przegrywając jeszcze z Lando Norrisem. Dość tego. Czas uderzyć pięścią w stół. Bottas? Za słaby. Tutaj trzeba coś zmienić, bo to już nie jest kolorowe wygrywanie wszystkiego bolidem ze złota, którym wyścig wygrałby pewnie Nikita Mazepin. Tu trzeba powalczyć i nagle zrobiła się dziura, której Bottas nie wypełni.
Piszemy o tym transferze w trybie dokonanym. Oczywiście – Russell nie jest jeszcze kierowcą Mercedesa. Ale ogłoszenie tego jest być może kwestią dni… a jeśli nie, to kilku tygodni. Tylu ekspertów tak blisko związanych z padokiem F1 nie może się dziwić. A poza tym, to zostawmy ekspertów. Przecież każdy widzi, że Fin nie daje rady. Każdy widzi, że Wolff potrzebuje Russella. Tu po prostu nie może być innego obrotu spraw. Toto jest zbyt inteligentnym facetem, aby tego nie zauważyć i aby zostawić na kolejny denny, nudny sezon Bottasa tylko po to, żeby Lewis poczuł się lepiej.
Zresztą Hamilton też powinien się z tego ucieszyć. Russell i tak mu nie podskoczy w trakcie tych dwóch sezonów. Będzie robił to, co Bottas (pomagał) tylko, że lepiej. Lewis potrzebuje kogoś takiego do walki o kolejne tytuły. A przy okazji wychowa sobie następcę, bo z dużą dozą pewności można powiedzieć, że to są ostatnie 2 lata Brytyjczyka w F1. To jest sytuacja win-win. Dla Mercedesa, Hamiltona, Russella. Tylko Bottas będzie musiał sobie znaleźć miejsce. Takie, w którym powalczy może o 10. miejsce, może o 15. O podium może już zapomnieć.