Sezon 2022 w Formule 1 wystartował. Wystartował hucznie, wyścigiem o Grand Prix Bahrajnu. Muszę rozpocząć ten tekst od poruszenia tematu Ferrari. Od lat śmialiśmy się z zapowiedzi teamu z Maranello, że to jest w końcu… ten rok. Zapowiadali, obiecywali i nic z tego nie wyszło. Ostatnim mistrzem świata ze stajni Ferrari był Kimi Raikkonen w 2007 roku. Ostatnie mistrzostwo ekipy z Maranello to 2008 rok i tytuł w kategorii konstruktorów. Od tamtego momentu w Ferrari panowała stagnacja.
Tego impasu nie potrafił odwrócić ani Stefano Domenicalli (tytuł konstruktorów, ale później sześć lat posuchy), ani Marco Mattiacci – który oczywiście nie miał zbyt wielkiego pola do popisu, ani Maurizio Arrivabene. Czy ten stan odmieni Mattia Binotto? Pierwsze trzy sezony jego panowania w Scuderii tego nie zwiastowały. Ale zmiana przepisów technicznych i kompletnie nowa era bolidów przyniosła nadzieję. Nadzieję, że to w końcu będzie TEN sezon.
W sobotę po 7 latach ciągłych porażek w Pucharze Sześciu Narodów w rugby Włoska reprezentacja w końcu wygrała mecz. Pokonała Walię i to na jej własnym obiekcie w Cardiff. Sensacja, absolutne szaleństwo. Ewentualną wygraną Włochów z Walijczykami rozpatrywaliśmy jeszcze kilka tygodni temu w formie abstrakcji, czegoś, co nie ma prawa się wydarzyć – tak samo jak zwycięska forma Ferrari. Chyba nikt tak naprawdę w nich nie wierzył. Sądziliśmy, że to będzie kolejny słaby, bezbarwny sezon. Jak 13 poprzednich. Włosi w rugby dokonali sportowego cudu. Inni Włosi – ci z Maranello – też dokonali cudu. Stworzyli projekt wybitny. Projekt, który zasługuje na uwagę również, a może przede wszystkim, z powodu silnika.
Najlepszy silnik?
Ferrari radziło sobie znakomicie w trakcie całego weekendu. Wygrali za sprawą Charlesa Leclerca kwalifikacje, ale nawet wtedy chyba eksperci byli po stronie Red Bulla. Wszyscy podejrzewali, że zaraz będzie wyścig i okaże się, że tempo wyścigowe to bolączka Ferrari i Red Bulle nagle im odjadą. Tymczasem, tempo wyścigowe Ferrari był wybitne. Było zdecydowanie najlepsze w całej stawce. I wszyscy to widzieliśmy.
Widzieliśmy ile razy Max Verstappen dobierał się do Leclerca w wyścigu. Ale Monakijczyk – o ile był zmuszony kilka razy oddać pozycję Holendrowi na prostej startowej, bo DRS robił różnicę, tak momentalnie odrabiał pozycję w kolejnej strefie DRS i wracał na prowadzenie. Potem przez całe okrążenie uciekał, aż Verstappen na prostej startowej znów atakował. Powtarzaliśmy taki sam scenariusz kilka razy… aż Leclerc w końcu uciekł poza strefę DRS-u. Uciekł Verstappenowi. Holender mógł z nim nawiązać walkę wyłącznie dzięki DRS-owi. Kiedy jego nie było, Red Bull zostawał z tyłu. Na tle Ferrari wyglądał… może nie słabo, ale na pewno niczym nie imponował.
Silnik Ferrari. Musimy się przy tym zatrzymać. Nie dość, że Scuderia wygrała wyścig w Bahrajnie podwójnie. Kevin Magnussen z Haasa był 5. Tuż za nim ukończył Valtteri Bottas z Alfa Romeo F1 Team ORLEN. Pierwszą dziesiątkę skompletował kolejny kierowca Alfy, debiutant w F1, Guanyu Zhou. Znakomite 11. miejsce zajął wreszcie Mick Schumacher – drugi z kierowców Haasa. To najlepsza pozycja w historii jego startów w F1. Dlaczego o tym wspominam? Bo wszyscy ci kierowcy jechali na silniku Ferrari. Ta jednostka jest (na razie) niezawodna i piekielnie szybka. I widać to nie tylko po samym Ferrari, ale też po Haasie i Alfie Romeo.
A kto silnik ma… najgorszy?
I to jest prawdziwe, niezwykle trudne pytanie po Grand Prix Bahrajnu. Najłatwiej byłoby powiedzieć, że Mercedes. Dlaczego? Dlatego, że ostatnie sześć pozycji w wyścigu zajęły bolidy napędzane właśnie jednostką Mercedesa. W ogonie, ze stosunkowo duża stratą, z wyraźnym odstępem, znalazły się oba Astony Martiny, Williamsy i McLareny. Aston Martin i McLaren wymieniane były w gronie tych zespołów, które mają powalczyć o regularne wizyty na podium, a nawet o zwycięstwa. Tymczasem… sześć ostatnich miejsc – wszystko silnik Mercedesa.
W tym momencie dochodzimy jednak do ważnego punktu. Silnik Mercedesa był wyraźnie wolniejszy… ale dojechał do mety bez awarii. Tego samego o swojej jednostce nie może powiedzieć Red Bull. Pierwszy z rywalizacji wypadł Pierre Gasly. Po kłopotach z silnikiem jego samochód stanął w płomieniach. Jako kolejny z wyścigu odpadł Max Verstappen. Holender zgłaszał problemy, ale zespół powiedział wprost – nic nie da się z tym zrobić.
Co stało się później? Wszyscy widzieliśmy – silnik wyzionął ducha, a Verstappen ledwo dotoczył się do alei serwisowej. Wreszcie, z wyścigu odpadł trzeci zawodnik jadący na silniku Red Bulla, Sergio Perez. Jego jednostka zdechła na ostatnim okrążeniu. Pierwszy wyścig sezonu – Red Bull traci trzy nowe silniki. To na pewno nie jest naturalna sytuacja. I wobec zamrożonych prac nad jednostkami, to jest coś, co będzie spędzało sen z powiek Christianowi Hornerowi. Tylko jeden bolid na silniku Red Bulla dojechał do mety – Yuki Tsunoda zajął 8. miejsce.
A zatem…
Wiemy zatem kto ma najlepszy silnik. Kto ma najgorszy? Red Bull musi jakoś zareagować na to, co wydarzyło się Bahrajnie. Być może będzie musiał „przykręcić” swoje silniki. A wtedy może się błyskawicznie okazać, że tak naprawdę, realnie ich silnik jest dokładnie na tym poziomie, na którym jest silnik Mercedesa. Można być szybkim w kwalifikacjach i przez pół wyścigu, ale co z tego, skoro wyżyłowany silnik nie starcza nawet na pełny weekend? Red Bull na pewno ma potencjał i szybkość. Pytanie, czy jest w stanie zapewnić bezawaryjność? Od razu w pierwszy weekend legł pewien mit tej ekipy. Nie dość, że nie mają tempa kwalifikacyjnego pozwalającego na pole position, nie mają też tempa wyścigowego, ale przede wszystkim, mają awaryjny silnik. Taki jest obraz.
Tak czy inaczej – już w pierwszym weekendzie sezonu ekipa zaliczana do grona faworytów traci dwa silniki. To na pewno nie pomoże w planowaniu strategii na kolejne miesiące. Pamiętajmy, że tych jednostek nie można sobie ot tak wymieniać co weekend – istnieje limit i jest on bardzo skromny. Fakty są takie, że Ferrari podwójnie wygrało ten weekend, 3. i 4. miejsce po problemach Red Bulli zajął Mercedes, a rzeczone Red Bulle mety nie ujrzały. W ich dorobku po pierwszym weekendzie sezonu jest równe zero. Zarówno indywidualnie, jak i zespołowo.
Jak to wszystko się potoczy? Zobaczymy. Pod względem emocji i dramaturgii pierwszy wyścig sezonu nie mógł się ułożyć lepiej. Tymczasem, już w najbliższy piątek załogi wyjadą na tor w Arabii Saudyjskiej. Ferrari musi postarać się o to, aby utrzymać formę i w swoim stylu czegoś nie zawalić. Mercedes i Red Bull muszą coś zmienić. Wyniki całego weekendu w Bahrajnie zarówno dla jednych, jak i drugich, będą ciężkie do zaakceptowania.
Zdjęcie wyróżniające: Scuderia Ferrari Press Office