Neuville „robi Ogiera”?
Aktualny sezon WRC rozpoczął się nam wprost fenomenalnie. Rajd Monte Carlo dostarczał emocji od samego początku, do samego końca. Po 10 odcinkach specjalnych pierwszą trójkę w klasyfikacji generalnej imprezy dzieliło 5,1 s. Stanowili ją Thierry Neuville, Elfyn Evans i Sebastien Ogier. Brytyjczyk jednak szybko wymiksował się z tej walki. Przed ostatnim sobotnim odcinkiem specjalnym prowadził Ogier – 0,8 s przed Neuville’m. Jest to o tyle istotne, że na zakończenie sobotniego etapu od teraz przyznawane są dodatkowe punkty dla najlepszej dziesiątki rajdu.
Wtedy Thierry zadał Sebowi bardzo poważny cios. Pokonał go o ponad 4 sekundy i to on wysunął się na prowadzenie w rajdzie. To Belg zgarnął maksymalną wartość 18 punktów i to on przystępował do finałowego dnia rajdu w lepszym nastroju. Ani Ogier, ani zresztą nikt inny, nie był w stanie w niedzielę zagrozić liderowi Hyundaia. On wygrał wtedy wszystkie odcinki specjalne. Zdobył jednocześnie dodatkowe punkty za zwycięstwo w niedzielnym etapie i za wygraną na Power Stage. Neuville wycisnął Rajd Monte Carlo jak cytrynę. Był niesamowicie pewny, skuteczny i piekielnie szybki. Zrobił to, co Ogier potrafił robić najlepiej w latach swojej świetności.
Minimalizowanie strat to sztuka
Sebastien Ogier zawsze słynął też z niezwykłej umiejętności minimalizowania strat. Mowa tutaj przede wszystkim o rundach szutrowych, na których lider mistrzostw świata zawsze jest w najgorszej sytuacji. On musi pierwszego dnia otwierać trasę i ją „odkurzać” z luźnej nawierzchni. Z każdym kolejnym przejazdem droga wygląda lepiej. Ogier w takiej sytuacji… teoretycznie tracił sporo. Ale jednocześnie… zdarzało się tak, że kończył się ten pierwszy dzień rajdu, a on był 4., albo 5., w bezpośrednim zasięgu podium. Minimalizował straty do tego stopnia, że w dwóch kolejnych dniach był w stanie atakować i takie rajdy wygrywać. To jednocześnie mi imponowało i mnie denerwowało.
W Szwecji wydawało się, że Neuville jest w koszmarnej pozycji. Pierwszego dnia spełniał po prostu rolę śnieżnego pługa dla reszty. A śniegu przybywało w zastraszającym tempie. Belg skończył 1. dzień odśnieżania na 11. miejscu, prawie 3 minuty za liderem i za autami Rally2. Tak bardzo zmieniała się trasa. Jednak w sobotę lider Hyundaia zrobił swoje. Awansował na 4. miejsce w klasyfikacji generalnej rajdu. Również w niedzielę zdobył punkty. Z absolutnie beznadziejnej sytuacji zrobiło się… całkiem nieźle. Ostatecznie Thierry opuszczał Szwecję z 18 punktami. Zdobył zatem… o 1 punkt mniej, od zwycięzcy rajdu. Minimalizowanie strat? Proszę bardzo…
Czy to jest ten sezon?
Być może nawet bardziej zaimponowało mi to, co Neuville zrobił w Rajdzie Safari. Znów – jako lider mistrzostw świata – oczywiście ruszał na trasę jako pierwszy. Znów musiał „odkurzać” drogę dla reszty. Pomimo tego faktu… pierwszy dzień rajdu zakończył na 4. miejscu, zaledwie 10,4 s za będącym na 2. miejscu Elfynem Evansem. Wow – to jest przecież dokładnie to, co w najlepszych latach robił Ogier. Ogromna umiejętność, sztuka minimalizowania strat. I po pierwszej sobotniej pętli Belg był już na tym 2. miejscu.
Oczywiście wszyscy wiemy o tym, że w Kenii ten comeback się nie udał. Posłuszeństwa odmówił samochód, a dokładniej system paliwowy. Na drugiej sobotniej pętli Thierry bez własnej winy stracił ponad 10 minut i nie było już mowy o podium. Ale znów… co zrobił w niedzielę? Drugie miejsce na etapie i wygrany Power Stage. Pomimo faktu potężnych problemów technicznych z samochodem, Neuville opuszczał Afrykę z 19 dodatkowymi punktami. 19 punktów… To tylko o 1 mniej od zwycięzcy rajdu – Kalle Rovanpery. To była druga najwyższa zdobycz punktowa trzeciego weekendu WRC. Minimalizowanie strat? Proszę bardzo… Tak się „robi Ogiera”.
Zdjęcie wyróżniające: Hyundai Motorsport