Formuła 1 – jak wiele innych serii – przeniosła rywalizację do świata wirtualnego. W terminach prawdziwych wyścigów zawodnicy walczą na wirtualnych odpowiednikach prawdziwych torów. Tak oto w minioną niedzielę odbył się wyścig w Monako, na legendarnym ulicznym torze.
Niestety, ten wyścig tylko potwierdził, że ściganie w obecnej formie jest kompletnie bez sensu. Zacznijmy od wyboru gry. Formuła 1 to gra arcade. Daleko jej do symulatorów pokroju „iRacing”, czy choćby „Assetto Corsa”. Ale wybór był naturalny – przecież to musiała być oficjalna gra F1, nie było innej opcji. M.in. z tego względu ze ścigania zrezygnował Max Verstappen, który lubuje się w simracingu. On powiedział jasno – F1 to gierka, zabawka i nie ma nic wspólnego z prawdziwym jeżdżeniem.
Ale największym błędem organizatorów jest wyłączenie uszkodzeń. To kompletna amatorka – potraktowano najlepszych kierowców świata jak dzieci. A część z nich bez skrupułów to wykorzystuje. Na torze dochodzi do barbarzyńskich akcji. Zawodnicy w siebie uderzają celowo, wygląda to jak mario kart. A kiedy zaczyna się coś takiego… co to ma wspólnego ze ściganiem?
Wiadomo, można się porozbijać, uderzyć w rywala dla zabawy. Natomiast na pewno nie w oficjalnym cyklu transmitowanym na całym świecie. Brak uszkodzeń = idiotyczne akcje. Kiedy ktoś ci przeszkadza, po prostu go eliminujesz. W poszukiwaniu czasu można nie hamować i odbijać się od band. A dlaczego nie? Przecież nic się z samochodem nie stanie, nie dostaniesz kary. Wygląda to głupio, idiotycznie, to totalna bzdura. Takie rzeczy można sobie z piwkiem w ręku robić w Need for Speed Underground 2.
Na słowa pochwały zasługuje przede wszystkim George Russell. On ostatnio nie dość, że był najszybszy, to jeszcze pokazał niesamowitą klasę. Nie odbijał się od band, jechał czysto, krótko mówiąc – profesura. Z wielką klasą tor pokonywał też Valtteri Bottas. Ale reszta? Aż przykro się na to patrzyło. Część zawodników się starała, aby wyglądało to profesjonalnie, ale wtedy pojawiali się krótko mówiąc idioci, jak np. Esteban Gutierrez, którzy postanowili sobie urządzić demolition derby.
Gra też płatała figle. Na przykład nagle bolidy zawodników bezpośrednio ze sobą walczących zaczęły się przenikać… No tak i jeszcze zapraszanie gwiazd. Wiadomo, piłkarz, czy piosenkarz pochwalą się u siebie na story, że grali w grę F1 i może część ich fanów zainteresuje się sportem, albo chociaż samą grą. Przecież wyłącznie o to w tym chodzi, bo Luis Fonsi (ten od „hitu” Despacito) przecież – z całym szacunkiem – nie prezentuje kompletnie żadnej wartości sportowej i w grze F1 objechałby go 5-latek grający na klawiaturze.
W obecnej formie te wyścigi nie mają żadnego sensu i chyba każdy rozsądny człowiek to widzi. Skoro nie można zrealizować innych postulatów… Wyłączcie im chociaż uszkodzenia. Może wtedy zawodnicy podejdą do tego bardziej na serio i zobaczymy takie ściganie, na jakie zasługujemy.