IndyCar ruszył na Florydzie
Nie ma sensu jakoś bardzo szczegółowo przechodzić przez każdą sesję weekendu IndyCar w St. Petersburgu na Florydzie. Tym bardziej, że wymieniane przeze mnie nazwiska i tak wam wiele nie powiedzą. Zauważę tylko, że w pierwszym treningu najlepszy był Felix Rosenqvist, a w drugim Colton Herta. To jednak bez znaczenia. Opinie po Grand Prix St. Petersburgu były takie, że wyścig był raczej… spokojny, aby nie powiedzieć nudny. Twierdzą tak ludzie, którzy regularnie obserwują IndyCar. Ja się z tym stwierdzeniem zgadzam, chociaż automatycznie… mam jednak coś do dodania.
Niech najlepszą laurkę serii IndyCar wystawi to, że wyścig w St. Pete uznaliśmy za nudny. Dlaczego? Przytoczmy sobie garść statystyk i porównajmy amerykańską serię formuł z Formułą 1. Kwalifikacje. W Indy są one podzielone na kilka segmentów. Najpierw jadą wszyscy. Później wyłaniamy najlepszych 12, a na koniec najlepszych 6, którzy walczą koniec końców o pole position. Tak więc zajmijmy się Fast 6, czyli finałowym segmentem kwalifikacji w trakcie weekendu w St. Pete. Jakie mieliśmy tam różnice?
Naprawdę było tak źle?
Po pole position sięgnął Josef Newgarden. Felix Rosenqvist stracił do niego 0,006 s. Rozumiecie to? 6 tysięcznych sekundy. Trzeci był Pato O’Ward i on stracił już, ho ho, zdecydowanie więcej. 0,083 s. Ogromna strata, rzeczywiście. Do tej pory w nowym sezonie rozegraliśmy dwie sesje kwalifikacyjne w Formule 1. W Bahrajnie Max Verstappen pokonał drugiego Charlesa Leclerca o 0,228 s a w Arabii Saudyjskiej o 0,319 s. Pomimo tego nikt nie ma problemów z tym, aby kwalifikacje F1 określać mianem „fascynujących”.
W wyścigach F1 dwukrotnie mieliśmy dublet Red Bulla. W Bahrajnie Verstappen pokonał Pereza o ponad 22 sekundy, w Arabii Saudyjskiej o ponad 13. Josef Newgarden wygrał Grand Prix St. Pete o niecałe 8 sekund nad drugim Pato O’Wardem. Pierwsza czwórka zmieściła się w różnicy 10 sekund, a pierwsza dziesiątka w 20 sekundach. To i tak mniej, niż przewaga Verstappena w Bahrajnie. Pomimo tego stwierdziliśmy wspólnie, że wyścig IndyCar na Florydzie był mało emocjonujący, spokojny, albo i wręcz nudny. To trochę obrazuje nam to, do czego przyzwyczaiło nas Indy.
Może być tylko lepiej
W zeszłym roku TOP3 w St. Pete zmieściło się w 3 sekundach. W drugiej rundzie w Teksasie w 2 sekundach. Podczas rundy w Long Beach o zwycięstwie zadecydowało mniej, niż 1 sekunda. W Indy 500 zwycięzcę od zdobywcy 2. miejsca dzieliło 0,097 s. W wyścigu trwającym prawie 3 godziny. Mógłbym tak wymieniać w nieskończoność. Zmierzam do tego, że przewaga na poziomie nawet tych 8 sekund to raczej rzadkość. To się raczej nie dzieje. Mówimy tu o wyścigach, które są zacięte i emocjonujące do samego końca.
Życzyłbym sobie tego, aby w F1 było podobnie. Mam takie wrażenie, że aktualnie jedyna szansa na finisz z różnicami mniejszymi, niż 5 sekund istnieje wtedy, gdy… kończymy wyścig za safety carem, pod żółtymi flagami. Swoją drogę to też beznadziejna sprawa. Sprawa, którą Amerykanie rozwiązali dawno temu procedurą „overtime”, która działa chociażby w NASCAR. W skrócie – nie istnieje możliwość, aby wyścig zakończył się za safety carem. Nawet kiedy dystans wyścigu się skończy, zawodnicy ścigają się jeszcze przez 2 okrążenia od zjazdu safety caru. Fajnie, prawda?
Zdjęcie wyróżniające: Team Penske Media