Samochody spalinowe i elektryczne – różnica w cenach, kosztach użytkowania… czyli, czy to się opłaca?

Samochody spalinowe – tak, elektryczne – nie. Wiele osób ma taki pogląd od zawsze i nie ma zamiaru go zmieniać. Sam jestem po części przeciwnikiem elektryków, chociaż staram się wytłumacz to sobie w rzeczowy sposób. Nie opieram się tutaj wyłącznie na zwykłej niechęci…

samochody spalinowe elektryczne wady zalety
Podaj dalej

Samochody elektryczne są pod wieloma względami ułomne. W pewnym sensie jestem ich przeciwnikiem, ale mam ku temu rzeczowe powody. Nie chodzi tutaj np. o same właściwości jezdne. Miałem okazję jechać kilkoma modelami aut elektrycznych. Są w porządku – mnie osobiście nic tam nie przeszkadzało. Ładnie w środku, bo przecież były to nowe auta, do tego to po prostu fajnie się nimi jeździło.

samochody spalinowe elektryczne wady zalety
fot. pixabay

Problem w tym, że jeździłem tymi autami maksymalnie jeden dzień, w formie testów. A to nie jest do końca miarodajne. To tak, jak z odwiedzinami w jakimś mieście, z wycieczką. Jesteś w nowym miejscu i wszystko ci się podoba. Świetne jedzenie na starówce, piękne trasy do spacerów, wiele atrakcji turystycznych itd. Ale sprawa zmienia się, kiedy w tym mieście chciałbyś zamieszkać. Potworne korki każdego dnia przy dojeździe do i z pracy. Wysokie ceny… wszystkiego. Brak czasu na atrakcje, a zwyczajna szara codzienność.

Jak wcześniej wspomniałem – nigdy nie miałem okazji użytkować elektryka na dłużej. Nigdy więc nie poznałem jego szarej codzienności. Dla mnie wszystko było OK – wiecie, jak na wycieczce w nowe miejsce, bez możliwości poznania żadnych problemów i bolączek. Natomiast napiszę szczerze – nie wiem, co musiałoby się stać, abym miał teraz… czy nawet za 5 lat, kupić samochód elektryczny. Musiałaby nastąpić jakaś totalna rewolucja, na którą aktualnie się nie zanosi.

fot. pixabay

Cena… to jest temat nie do przeskoczenia. Przynajmniej dla mnie

Wiele samochodów elektrycznych ma swoje spalinowe odpowiedniki. Dla przykładu… niech będzie „Jack”. Nie chcę tutaj pisać konkretnie o którego producenta chodzi i o który model. Musicie mi zaufać, że opieram się na prawdziwych danych przedstawianych przez producenta – w tym przypadku akurat nie europejskiego. Nie chcę tutaj się nikogo uczepić – to problem wszystkich elektryków, nie jednego modelu. Samochód dostępny jest zarówno w odmianie spalinowej, jak i elektrycznej. Cena spalinowego zaczyna się od 79 900 zł. Elektrycznego od… 155 900 zł. Od razu zaznaczę – z zewnątrz auta wyglądają niemal identycznie. Zresztą jeśli chodzi o wyposażenie – prawie te same elementy.

samochody spalinowe elektryczne wady zalety
fot. pixabay

Spalinowa odmiana ma moc 120 koni mechanicznych i pali według producenta 5,8 l na 100 km. Elektryczna ma moc 136 koni, zużywa około 14,3 Wh/km i ma zasięg 305 km. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że koszt przejechania 100 km elektrycznym „Jackiem” – według licznika „elektromobilni.pl”, przy ładowaniu na szybkiej ładowarce popularnej sieci stacji paliw, wyniesie jakieś 30,83 zł. Przy zasięgu 305 km możemy przyjąć, że ładowanie „do pełna” to koszt około 90 zł. Spalinowy „Jack” ma pojemność baku równą 50 litrów. Przyjmijmy więc, że aktualnie do pełna tankujemy ją za jakieś 300 zł. Biorąc pod uwagę średnie spalanie, ile wyniesie koszt przejechania 100 km? Około 34 zł. Różnica jest zatem znikoma – 4 zł więcej, niż w przypadku elektryka.

Więc raz, płacimy za elektryczny odpowiednik prawie dwa razy więcej. Dwa, w trakcie użytkowania pojazdu ta różnica się nam prawie nie zwraca. Trzy, musimy mieć zawsze na uwadze to, że stacji ładowania wciąż jest niewiele. Wciąż trzeba ich szukać, nie mówiąc o tych szybkich ładowarkach – z nimi jest jeszcze gorzej. A jeśli już znajdziemy ładowarkę, to przecież ładowanie trwa. Trwa… i trwa. Musimy mieć na uwadze to, że po prostu tracimy nasz cenny czas.

A inne przykłady?

Przykład kolejnych identycznie wyglądających aut? Tym razem europejski producent i… „Andrew”. Model spalinowy – od 64 300 zł. Elektryczny – od 127 900 zł. „Stewart” – spalinowy – od 92 100 zł, elektryczny – od 152 900 zł. Koszt przejechania 100 km w przypadku odmian elektrycznych – odpowiednio 30,50 zł i 32,03 zł. Koszt przejechania 100 km według spalania podawanego przez producenta (5,3/100) dla „Andrew” – 31,75 zł. Dla „Stewarta” (5,4/100) – 32,35 zł.

fot. pixabay

Na stronie producenta mamy jeszcze dla przykładu bardzo ciekawą symulację zasięgu dla „Andrew”. Przyjmijmy, że jedziemy sobie spokojnie, z prędkością 50 km/h, piękne wakacyjne popołudnie, temperatura 25 stopni. Zasięg mamy na poziomie 406 kilometrów. No, chyba że jedziemy z klimą, wtedy już 369 km. Ale co, kiedy jest zimno, temperatura wynosi -10, a my jedziemy dynamicznie, po autostradzie, z prędkością 130 km/h i z włączonym ogrzewaniem? Wtedy… szacunkowy zasięg spada do 122 kilometrów.

O kilku rzeczach musimy pamiętać

Celowo nie podałem tutaj modeli, bo nie chciałem zostać posądzony o jakieś celowe robienie złego PR-u, czy o to, że uczepiłem się trzech modeli. Problem jest taki, że dotyczy to wszystkich elektryków. Spalinowe odpowiedniki tych aut są na ogół jakieś dwa razy tańsze. Do tego, mają większy zasięg, ich tankowanie trwa 2 minuty. Elektryki mają mniejszy zasięg, ładowanie w najlepszym przypadku do jakichś 80% trwa 30, 40 minut, może godzinę. I cały czas – koszt przejechania 100 kilometrów jednym i drugim jest niemal identyczny.

Zasięg w elektrykach niby się poprawia… ale my mieszkamy w Polsce. Mamy surowe zimy, kiedy temperatura spada poniżej 0. Widzimy przy zwykłej symulacji – w zależności od warunków na drodze i sposobu użytkowania potencjalny zasięg na w pełni załadowanym aucie może spać z 400 do nieco ponad 100 kilometrów. A to jest kolosalna różnica.

samochody spalinowe elektryczne wady zalety
fot. pixabay

Można oczywiście postawić sobie „stację ładowania” przy domu i tam zostawiać auto na noc. Ale z każdym dniem słyszymy o tym, jak drastycznie drożeje prąd. Ba – jak ma drożeć – w perspektywie do 2030 roku rachunki za prąd mają być nawet o 800 zł wyższe. Eksperci przewidują blackouty – masowe, wielogodzinne przerwy w dostawie prądu. Przewidują je w oparciu o to, co mamy teraz. Nie uwzględniając nawet tego, że teoretycznie do 2035 roku obowiązywałby zakaz sprzedaży aut spalinowych i wszyscy mielibyśmy się przesiąść na elektryki.

Kwestia ekologii…

Nie będę się tutaj nawet dłużej rozwodził na temat ekologii. W Polsce prąd w zdecydowanej większości bierze się z węgla. Nie muszę nikomu mówić, że nie ma to nic wspólnego z zeroemisyjnością. Podsumowując – naprawdę nie mam nic do elektryków jako do aut. Są fajne, ładne, przyjemne. Ale nie wiem, czy nie tylko na jeden dzień. I nadal nie wiem, dlaczego miałbym kupić taki samochód. To dla mnie wybór pozbawiony jakiejkolwiek logiki.

Przeczytaj również