Prawdziwa motoryzacja się kończy? Według autora tekstu takie stwierdzenia to bzdury i jedno wielkie biadolenie. Mam wrażenie, że ktoś tutaj przybrał sobie na samym starcie błędną tezę i za wszelką cenę starał się jej obronić. Autor chciał być nowoczesny, może lekko kontrowersyjny, rzucić kilkoma żartami. Wręcz drwi z tych, którzy uważają, że samochody miały kiedyś duszę, twierdząc, że „żelazka też kiedyś miały duszę…”.
Mógłbym od razu przejść do sekcji komentarzy i zacytować to, co napisali tam ludzie… ale to natychmiast ucięłoby temat. Zrobię to później. Autor opiera całą swoją tezę na dwóch filarach. Pierwszy z nich mówi o tym, że teraz podobno kierowcy nie chcą aut rozpędzających się do setki w więcej, niż 10 sekund, a kiedyś prawie wszystkie rozpędzały się w więcej, niż 10 sekund i było OK. Drugi argument to ten, że teraz auta są nowoczesne a kiedyś byliśmy skazani np. na Fiata 126p.
No cóż – można z tym dyskutować. Dla mnie wyznacznikiem dobrego samochodu nie jest to, w ile rozpędza się do setki. Mam to gdzieś – nie interesuje mnie to. Słabe jest też dla mnie przywoływanie tu jakichś Maluchów, czy innych starych Fiatów. Autor po wstępie zapomniał chyba o czym pisze. Tekst o kończącej się prawdziwej motoryzacji pomylił mu się chyba z tekstem o tym, dlaczego w PRL-u Polacy jeździli tragicznymi autami. I szczerze mówiąc trochę to wszystko smutne. Niby śmiesznie… ale jednak trochę przykro.
Motoryzacja się nie kończy – już się skończyła
Na potwierdzenie tezy, że prawdziwa motoryzacja się kończy, mam tyle argumentów, że nie mogę pozbierać myśli. Mam w głowie tyle samochodów z przeszłości i tyle… niestety aktualnych, że nie wiem od czego zacząć. To nie jest kwestia rozpędzania się do setki, Malucha, czy duszy samochodu, której autor ewidentnie nigdy w swoim życiu nie doświadczył, czego oczywiście bardzo mu współczuję.
Chodzi o całą otoczkę. O to, że za niedługo będą nam kazali jeździć po miastach 30 km/h, o ile w ogóle będzie to możliwe. Bo przecież ciągłe zwężanie ulic i bóg wie co jeszcze sprawiają, że zamiast jechać przez miasto stoisz w korku. A często chorych, nienormalnych, śmiesznie niskich ograniczeń pilnują policyjne drony, fotoradary, pomiary prędkości. Tak – to jest nowoczesny świat motoryzacji. Jedziesz 30 km/h, albo dostajesz mandat w wysokości swojej pensji… O ile w ogóle cię do tego miasta wpuszczą i akurat nie będzie tam jakiejś „zielonej strefy”.
Cała ta elektryfikacja. Jeździłem elektrykami, wiem jak to wygląda. I szczerze mówię, że te auta są nawet fajne. To trochę tak, jakbyś jechał komputerem, ale tak to jest w większości nowych aut. Zresztą to kolejny argument przez który wiele osób woli nieco starszą motoryzację – kiedy tych komputerów i elektroniki nie było tak dużo a podstawowe naprawy mogłeś wykonać sam. Chociaż ja jestem co do tego akurat sceptyczny – elektronika ma swoje plusy i minusy. Natomiast wracając do elektryfikacji – my po prostu nie jesteśmy na to gotowi. Pod żadnym względem. Zmuszanie ludzi do tej technologii wobec braku infrastruktury to jakaś patologia.
Oddamy głos ludziom?
Same ceny samochodów też sprawiają, że zniknął jakikolwiek „romantyzm”. Jeśli za najgorsze gó… za najgorzej wyposażony, mały, miejski samochód z silnikiem o mocy jakichś 60 KM musisz zapłacić 50 tysięcy złotych, a za rok pewnie 60, no to nie… ja się z tego wypisuję. Wiele decyzji – również politycznych – uśmierciło motoryzację. Taką, w jakiej wszyscy (może za wyjątkiem pana autora) się zakochaliśmy.
– Żale i wypociny autora zupełnie bez sensu. Czemu przywołujesz jako przykład malucha i merca a nie forda model T? Tak, prawdziwa motoryzacja się nie kończy, a już się skończyła! – pisze jeden z komentujących. – A właściwie to co autor miał na myśli? Większych bzdur już dawno nie czytałem – dodaje „MarekK”. – Nigdy dotąd nie czytałem bardziej durnego artykułu – wtóruje „klakier”.
Mógłbym tu jeszcze przywołać kilka komentarzy, ale po co? Jeśli autor nie rozumie motoryzacji i duszę starszych samochodów porównuje do żelazka to… nie mamy chyba o czym więcej rozmawiać.