Oczywiście ElectroMobility Poland twierdzi, że Izera będzie absolutnym hitem. Zacznijmy jednak od tego, że pomysł na polski samochód elektryczny jest średni. To znaczy średni w formie, jaką zaprezentowała firma.
Podobno pierwsza Izera ma pojawić się na drogach w drugiej połowie 2023 roku. To optymistyczne biorąc pod uwagę, że nie ma na razie nawet fabryki. Ta ma powstać w połowie przyszłego roku. Co innego, gdyby producent chciał wykorzystać istniejącą technologię. Poskładać auto do kupy pod swoim szyldem. Ale on chce stworzyć nową technologię, co wiąże się z kosztami i długi czasem realizacji.
Zatem nie ma infrastruktury, nie ma pomysłu, na dobrą sprawę nie ma na to też pieniędzy, bo producent wciąż poszukuje udziałowców. Przede wszystkim… w Polsce po prostu nie ma chęci na samochód elektryczny. Nikt normalny sobie nie kupi takiego samochodu, bo jest on kompletnie nieopłacalny.
Nieopłacalny z wielu powodów. Przede wszystkim przeciętnej polskiej rodziny na samochód elektryczny nie stać. Po drugie infrastruktura ładowania wciąż leży. Jasne, jest w Polsce ponad 1200 ładowarek, ale tylko 400 to szybkie ładowarki. Takie, gdzie podjeżdżasz i za godzinkę możesz się zmywać. Nie oszukujmy się, nikt nie spędzi przy galerii handlowej 10 godzin żeby naładować auto wolną ładowarką. A przy dalszej podróży? Co wtedy? Nagle podróż nad może zajmie 18 godzin?
Wszystko to jest skomplikowane, a producent Izery zabiera się za temat od złej strony. Ale no cóż, poczekamy, zobaczymy. Oby nasze proroctwo się nie wypełniło, ale dalej uważamy, że polski samochód elektryczny albo nie powstanie w ogóle, albo powstanie z potężnym opóźnieniem.