Netflix ma problem? To koniec serialu „Drive to survive”? Wyimaginowane problemy zniszczyły show

Czy Netflix zrobi kolejny sezon serialu „Drive to survive”? Wokół produkcji pojawia się coraz więcej znaków zapytania. Z jednej strony dobrze się to ogląda i serial poszerza grono kibiców F1, z drugiej strony… no cóż – chyba wszyscy widzieli.

Netflix ma problem? To koniec serialu „Drive to survive”? Wyimaginowane problemy zniszczyły show
Podaj dalej

Netflix przed rozpoczęciem sezonu 2022 wypuścił kolejny sezon serialu „Drive to survive”. Serial pokazuje losy poprzedniego sezonu Formuły 1 i często zagląda za kulisy. Opowiada historię kolejnych zawodników, czy szefów zespołów. Jednak nad produkcją zbierają się coraz bardziej ołowiane chmury. Czy kolejny sezon powstanie, czy czara goryczy się przelała?

netflix drive to survive f1
fot. pixabay

Moje nastawienie do serialu „Drive to survive” zmieniało się z każdym kolejnym sezonem. Pierwszy oglądałem wryty w fotel. Jeden dzień, wszystko na raz, odcinek za odcinkiem, bez żadnych przerw. Był znakomity. Dlatego na drugi czekałem z utęsknieniem. Był… OK. Do trzeciego sezonu próbowałem podchodzić trzy razy, w tym raz na wakacjach, na plaży. Nie nadawał się nawet na zabójcę wolnego czasu i nudę. Czwarty obejrzałem… prawie cały. Lepiej, czy gorzej?

Generalnie moje wnioski są takie, że da się to obejrzeć. Można, ale nie trzeba. Nie dowiedziałem się z tego serialu niczego nowego. Ale zastanawiam się na ile ten serial ma trafiać do stałych kibiców F1, a na ile przyciągać nowych. To, że przyciąga nowych kibiców, jest oczywiste. Nic dziwnego, że kolejne sezony zawsze należą w danym okresie do najchętniej oglądanych – na świecie i w Polsce też.

Śmiertelni wrogowie, czy przyjaciele?

Widziałem już wiele takich komentarzy, że ktoś wciągnął się w F1 właśnie dzięki serialowi Netfliksa. Jestem w stanie to sobie wyobrazić, więc pod tym względem serial zdaje egzamin. Natomiast jeśli ktoś śledzi F1 od dłuższego czasu, czyta o niej niemal codziennie, ogląda wyścigi itd., to… nie jestem do końca przekonany, czy taka forma rozrywki przypadnie mu do gustu. Jak mówiłem, da się to obejrzeć, ale… Zawsze jest jakieś ale.

Problem jest taki, że Netflix wyimaginował sobie jakieś konflikty i ustawia serial pod takim kątem, aby jak najbardziej je uwypuklić. Koszmarnym wręcz przykładem z tego sezonu jest wymyślony konflikt pomiędzy Lando Norrisem i Danielem Ricciardo. Szczerze – nie dało się na to patrzeć. Skupianie się na jakichś dziwnych, wyrwanych z kontekstu sytuacjach i próbowanie udowodnić za wszelką cenę, że obaj panowie się nie lubią i drą ze sobą koty… to po prostu jest słabe. Żadnego konfliktu między dwójką nie było, a Netflix oparł o niego pół sezonu i dorobił swoje tezy.

Podczas każdych 60 minut w F1… [dramatyczna pauza]… mija 1 godzina

Coraz bardziej irytuje mnie też postać Willa Buxtona. Mam wrażenie, że niektóre kwestie były przez niego wypowiadane tylko po to, żeby było z czego robić memy. Jakieś kompletnie abstrakcyjne wstawki na poziomie „każdy chce wygrać kwalifikacje, bo wtedy masz wszystkich 19 kierowców za sobą na starcie” z długimi, dramatycznymi pauzami. Takie oczywistości doprowadziły do memów pokroju „każdy chce wygrać wyścig ponieważ… wtedy jesteś zwycięzcą”, czy „podczas każdych 60 minut w Formule 1… mija jedna godzina”. Naprawdę – po co to jest? Will to kapitalny dziennikarz, ale te wypowiedzi są kuriozalne.

A to, co zrobiono z Mazepinem? Że popatrzył na chmury i pierwszy wiedział, że w Soczi spadnie deszcz, bo kiedy wracał ze szkoły takie chmury w Rosji zawsze oznaczały deszcz. Jako pierwszy założył opony na deszcz – inżynier wyścigowy chwalił go, że to była znakomita robota, znakomity wyścig, że ukończył przed Schumacherem i Latifim. Ogólnie – zrobiono z niego bohatera. Nikt nie powiedział, że w tym wyścigu Mazepin był 18., a Latifi i Schumacher w ogóle nie ukończyli wyścigu. Poza tym… mając dwójkę Haasa z zeszłego sezonu, zrobić cały odcinek o Mazepinie, jednocześnie nie poświęcając w ogóle uwagi Mickowi Schumacherowi to… to jest jakiś kryminał.

Z kamerą u Hornerów

Niektórych denerwuje to, że serial skupia się wyłącznie na kilku osobach. Christian Horner, Daniel Ricciardo, Gunther Steiner… I tyle. Panowie są gwiazdami każdego sezonu, co drugiego odcinka i dla niektórych jest to po prostu nudne. Nie rozumiem jakim cudem w serialu można odwiedzać siedemset razy dom Hornera, jeździć z nim na koniu, skupiać na jego dzieciach, czy przedstawiać co rusz wypowiedzi jego żony i jednocześnie nie poświęcić nawet chwili połowie stawki F1. W niektórych momentach ten serial wygląda jak jakieś „Z kamerą u Hornerów”, a nie „F1: Drive to survive”.

Zresztą, cała formuła coraz częściej zbiera głosy krytyki ze środowiska. Negatywnie na temat sezonu 4 wypowiedzieli się m.in. Max Verstappen (który odmówił i odmawia nadal Netfliksowi swojego udziału w serialu), Lando Norris, czy Carlos Sainz. Odpowiednie rozmowy z platformą zapowiedział szef F1, Stefano Domenicali. Włoch podkreślił, że musi zmienić się sposób realizacji serialu. Koniec z wyimaginowanymi konfliktami i dramatami na wyrost. Serial ma przedstawiać to, co faktycznie dzieje się w F1, a nie jakieś wizje filmowców, które akurat mogą pasować i zwiększyć dramaturgię.

Sezon 5 prawdopodobnie powstanie, ale należy się spodziewać, że powstanie na innych zasadach. Nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że główną gwiazdą, niezależnie od tego, jak potoczy się sezon F1, będzie znów Horner, a obok niego Steiner i Ricciardo. I nie mam wątpliwości co do tego, że znów w serialu zabraknie połowy stawki. Jedni odmówią udziału w programie, drudzy zostaną pominięci, bo zostaną uznani za zbyt mało dramatyzujących.

S05E01 – Powrót Wikinga

Netflix chwali się opiniami, że serial jest tak genialny, że powinien mieć 20 odcinków itd. Bzdury. Serial ma 10 odcinków i mam wrażenie, że w obecnym układzie to i tak za dużo. Przez 10 odcinków serial skupia się na kilku osobach, a w dwóch epizodach obserwujemy wydarzenia z tego samego toru – oczywiście z innej perspektywy, bo nagle trzeba pokazać dokładnie te same wydarzenia nie z perspektywy Hornera, tylko np. Ricciardo. Tak oto wyścig w Bahrajnie rozwlekany jest na dwa, czy trzy odcinki, a kolejne trzy wyścigi są upchnięte łącznie w 10 minut. To nie dla mnie…

Serial ma olbrzymi potencjał. Naprawdę można go uwolnić. Nawet na przestrzeni 10 odcinków. W każdym z nich powinien być omawiany jeden zespół. Przykładowo – 1 odcinek 5 sezonu – Haas na bazie Grand Prix Bahrajnu i przedsezonowych testów. Historia tworzy się sama. Początek wojny, zmiana malowania, wyrzucenie Mazepina, wielki powrót duńskiego wikinga Magnussena itd. W odcinku od kuchni garażu Haasa śledzimy najważniejsze wydarzenia wyścigu. W międzyczasie zaglądamy do domów Magnussena i Schumachera, poznajemy ich „prywatnie”, opowiadają nam o tym, jak żyją, jakie mają wsparcie ze strony rodziny, że lubią kosić trawnik i czytać wiersze Tuwima w wolnym czasie.

netflix drive to survive f1
fot. pixabay

Z całą pewnością będzie można wybrać 10 najciekawszych wyścigów sezonu. OK – niech to nawet będą dwa wyścigi na odcinek, ale z przedstawieniem zawodników, czy szefów. Od kuchni, tak jak Netflix potrafi. Dokładnie tak, jak skonstruowano odcinek na temat Yukiego Tsunody w 4 sezonie. O tym, jak nad sobą pracował, że popełniał błędy, jak przeprowadził się z Wielkiej Brytanii do włoskiej Faenzy itd. Tak jak pokazywano jakieś zakulisowe historie związane z Georgem Russellem, jego spacer po Londynie z dziewczyną, zainteresowanie kibiców, cały serial z transferem do Mercedesa – to wszystko było naprawdę fajne. Dla takich momentów warto oglądać „Drive to survive”. Szkoda, że tych fajnych momentów było tak mało.

Przeczytaj również