Dlaczego sezon 2021 uznawany jest przez kibiców i ekspertów jako jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy w historii F1? Powodów jest co najmniej kilka. Najważniejszy to niesamowita walka – Lewis Hamilton kontra Max Verstappen. Wrzenie między nimi doprowadziło do wrzenia w całym środowisku. Atmosfera była tak napięta i ciężka, że można było kroić ją nożem. To była prawdziwa wojna światów.
Kraksy, wspólne oskarżenia, kontrowersje, sędziowskie pomyłki, codzienne podgrzewanie atmosfery. Pyskówki, obrażanie, walka koło w koło, wyprzedzania… walka całych teamów. Bo przecież obok walki na torze i poza torem pomiędzy Hamiltonem i Verstappenem toczyła się walka pomiędzy Toto Wolffem i Christianem Hornerem. Bił się cały Mercedes i cały Red Bull. Od torów, przez konferencje prasowe, po profile w mediach społecznościowych. Wrzenie. Tytuł rozstrzygnięty w ostatnim wyścigu, na ostatnich okrążeniach, w atmosferze kontrowersji. Lepiej być nie mogło. Inaczej – bardziej emocjonująco być nie mogło.
A tym sezonie jest… nudno. Mam wrażenie, że nic się nie dzieje. Jasne – Ferrari odżyło i Charles Leclerc jest świetny, a Max Verstappen wciąż jest szybki, ale to nie jest to samo. Nawet ta zacięta walka na szczycie – niby tak, ale nie do końca. To nie elektryzuje w żaden sposób, prawie nikogo. Z jednej strony należy to docenić, że Leclerc i Verstappen walczą ze sobą w atmosferze wzajemnego szacunku, że nie ma tu złej krwi ani żadnych słownych utarczek. Ale…
Kogo to interesuje?
Ale z drugiej strony, kogo to interesuje? Ten sezon stoi pod znakiem jakichś awarii, usterek technicznych… walki jest mało. Jeden wygrywa, bo drugiemu psuje się auto. Drugi wygrywa, bo ten pierwszy nie miał czym pojechać, itd. Nie było w tym sezonie wyścigu, który by mną jakoś wstrząsnął, który bym zapamiętał w jakiś konkretny sposób z czegoś niesamowitego. Może oprócz Bahrajnu, gdzie w końcówce zepsuły się oba Red Bulle. Ale znów mówimy o usterkach.
Mam wrażenie, że kibice nie chłoną tego sezonu. Że czegoś im brakuje, coś tutaj nie pasuje. Być może brakuje… mocnego Mercedesa i zarazem mocnego Lewisa Hamiltona. Może to brzmi dosyć kontrowersyjnie, ale popatrzcie – Brytyjczyk to człowiek, którego albo się kocha, albo nienawidzi. On nie ma neutralnie nastawionych kibiców. Jedni za nim szaleją i chcą, żeby wygrywał każdy wyścig, drudzy go nienawidzą i chcą, żeby w każdym wyścigu nie dojeżdżał nawet do mety.
Jeśli jedna osoba budzi tak ogromne emocje, jeśli jednocześnie ma miliony zagorzałych fanów i miliony hejterów, to moim zdaniem jest ona kluczem do popularności tego sportu. Aktualnie Lewis miota się gdzieś po 6., 8., czy 13. miejscach i kogo to interesuje? Ani jedni nie są zadowoleni – bo nie wygrywa, ani drudzy za bardzo nie mają go za co hejtować, ani czego zazdrościć. Z jednej strony Hamilton stał się piątym kołem u wozu F1, bo jego jazda i występy niczego nie wnoszą… a z drugiej strony mam wrażenie, że jego lepsza forma jest czymś, czego F1 najbardziej potrzebuje.
Hamilton kluczem?
Najbardziej śmieszyły mnie memy na początku tego sezonu z Verstappenem i jego skrzywioną miną. I tylko jeden podpis – kiedy zdasz sobie sprawę, że ci wszyscy ludzie nie kibicowali tobie, tylko chcieli, żeby Hamilton przegrał. No bo zaczął się sezon 2022 i gdzie są ci wszyscy fani Verstappena? Nagle 80% sympatii w social mediach to Ferrari i Charles Leclerc. A Verstappen? No cóż – zostali może ci najbardziej zagorzali.
Należy coś rozgraniczyć – albo kibicujesz danemu zawodnikowi, bo go lubisz, albo mu kibicujesz dlatego, że tylko on może pokonać kogoś, kogo nie lubisz. To trochę tak, jak z Realem Madryt i FC Barceloną. Mnóstwo jest kibiców jednej drużyny… takich, którzy kibicują jej wyłącznie dlatego, że chcą, aby ta druga przegrała. Ta chęć upokorzenia jednej ze stron, ośmieszenia, jej kompromitacji, porażki, wynikające z takiej jakiejś nienawiści, jest czymś mocniejszym, niż kibicowanie swojej ekipie.
Na tym opierają się kibicowskie emocje. Nikogo nie interesuje przyjazna walka o mistrzostwo i wymiana uprzejmości. Ludzie chcą igrzysk – chcą, aby w ich głowie był jasny bohater negatywny i bohater pozytywny. O czym opierają się hollywoodzkie hity? Nie o tym, że dwójka przyjaciół idzie razem przez życie, poklepuje się po plecach i wszystko im wychodzi. Opierają się o walce – tego dobrego z tym złym. Tego kogo lubię z tym, kogo nie lubię.
Nie twierdzę, że to dobrze… ale tak to działa
W F1 ten „żar walki” wygasł. Nie ma go. Czym się ekscytować, skoro ten „zły” nie ma w tym roku żadnej mocy i nic nie potrafi? To nikogo nie interesuje. Ludzie chcą igrzysk, chcą walki, chcą bitwy pomiędzy gladiatorami na arenie. Czy walka pomiędzy Leclerkiem i Verstappenem może coś takiego dostarczyć? Może dać ogromne emocje? Takie, jak rok temu? Nie wiem, chociaż szczerze w to wątpię.