Stało się – Michael Masi został zwolniony z roli dyrektora wyścigowego F1. Australijczyk zapłacił za swoje błędy, chaotyczną pracę, czy chociażby brak konsekwencji w podejmowanych decyzjach. I nie chodzi tu zaledwie o to, co zrobił w Grand Prix Abu Zabi, chociaż listopadowe wydarzenia z całą pewnością miały na tę decyzję decydujący wpływ.
Masi się pogubił. Według wielu osób ugiął się pod presją wywieraną przez Christiana Hornera, szefa teamu Red Bulla. Finałowe okrążenia Grand Prix Abu Zabi to jeden z największych skandali w historii dyscypliny. Dyrektor wyścigowy nagiął przepisy w swój sposób, a później w swoich komunikatach chyba kompletnie się pogubił. Masi pewnie już wtedy wiedział, że zrobił źle i nie za bardzo potrafił wybrnąć z całej sytuacji. Sytuację potęguje fakt, że jego złe decyzje bezpośrednio przełożyły się na to, kto ostatecznie został mistrzem.
Wszyscy widzieliśmy to, że Masi popełnił błąd. Przepisy są jasne i mówią o tym, że podczas safety caru można pozwolić oddublować się zdublowanym zawodnikom. Ale wszystkim, a nie wybranym. Nie można robić tak, że pozwoli się przejechać dwóm, albo pięciu, a resztę się zostawi tam, gdzie są. To stworzyłoby bardzo niebezpieczny precedens, w wyniku którego dyrektor wyścigowy mógłby w pewnym sensie manipulować wynikami wyścigów. Jednemu w ten sposób by ściganie utrudnił, drugiemu ułatwił itd.
Niektórzy potrzebują chyba przykładu…
Wyobraźcie sobie teraz – czysto hipotetycznie – taką sytuację. W wyścigu prowadzi, przykładowo, Lando Norris. Drugi jest Lewis Hamilton, trzeci Max Verstappen. Późny etap wyścigu, w grę wchodzi już dublowanie. Nagle boom, wypadek. Nikita Mazepin wylatuje z toru, wyjeżdża safety car. Z przodu jest Norris, za nim cztery zdublowane samochody, potem Hamilton, potem sześć zdublowanych samochodów i za nimi Verstappen.
I teraz dyrektor wyścigowy pozwala się oddublować wyłącznie tym kierowcom, który są między Norrisem i Hamiltonem – tylko tej czwórce. Reszta nie może tego zrobić. Wyobrażacie sobie co wtedy by zrobił Christian Horner? Wyobrażacie sobie jego wrzaski, rzucanie krzesłami, przewracanie stołów itd.? Co wtedy powiedzieliby fani Holendra? Jak to możliwe? Usunął maruderów sprzed nosa Hamiltona, żeby ten mógł się zabrać od razu za Norrisa przy restarcie, ale już zostawił tych sześciu zdublowanych maruderów, którzy oddzielają Maxa od pierwszej dwójki? Czym – mówiąc wprost – kończą jego szanse na dobranie się do tej dwójki, bo mamy jedno, albo dwa okrążenia do końca.
Nie mówię nawet o tym, że to byłaby sytuacja decydująca o mistrzostwie. Nawet w pojedynczym wyścigu gdzieś w połowie sezonu to wzbudziłoby potworne kontrowersje. Dlatego, jak mówiłem, nie ma opcji, żeby dyrektor wyścigowy sobie wybierał kto może przejechać, a kto nie. Jak mają się oddublować, to wszyscy. Nie ma tu miejsca na żadne – ci mogą, a ci nie.
Odłóżmy sympatie na bok
Sama kwestia tego, że Masi popełnił błąd, nie budzi żadnych wątpliwości. Oczywiście są ludzie, którzy się za nim wstawiają i go bronią. Kompletnie nie dziwi to, że są to np. ludzie związani z rodziną Red Bulla. Oni nie mogą twierdzić inaczej, bo wtedy przyznaliby rację Mercedesowi i jednocześnie sami zdyskredytowali sposób, w którym Max Verstappen został mistrzem świata.
Naturalnie z boku należy zostawić tu sympatie i to, kto w oczach kogo bardziej na coś zasłużył. Sam uważam, że na tytuł zasłużył Verstappen, ponieważ był zawodnikiem lepszym i bardziej regularnym przez cały sezon. Gdyby nie akcje chociażby z Silverstone, czy Hungaroringu – niezwykle kontrowersyjne akcje – to Holender zostałby mistrzem kilka wyścigów przed końcem sezonu. Ale te sympatie, czy też moralne osądy kto zasłużył, musimy w tym przypadku odłożyć na bok. One nie mają żadnego znaczenia.
Michael Masi popełnił błąd i teraz za niego zapłacił. Mówi się o tym, że Mercedes i Lewis Hamilton od samego początku żądali „głowy” Australijczyka. Podobno padały słowa wprost o tym, że Masi „zmanipulował” wyniki mistrzostw. Krąży też plotka o tym, że FIA obiecała Mercedesowi i Hamiltonowi pozbycie się Masiego, jeśli oni zrezygnują z dociekania prawdy i walki o swoje w sądzie. Ile w tym prawdy? Nie wiadomo.
Czas na zmiany?
Wiadomo było natomiast, że Masi straci pracę. A na 100% utwierdziliśmy się w tym w momencie, kiedy Lewis Hamilton ogłosił światu swój powrót. FIA zwalniając Australijczyka po części przyznała się do błędu. Być może ich decyzja jeszcze bardziej komplikuje cały temat. Gdyby Masi został na stanowisku, nie byłoby żadnych dyskusji. Wtedy przekaz byłby taki, że FIA wierzy w Australijczyka, w pełni go wspiera i że nie ma żadnych wątpliwości co do jego decyzji.
Ale stało się zgoła odmiennie. FIA pozbyła się Masiego a w kuluarach mówiło się o tym, że decyzja miała być niemal jednogłośna. Oliwy do ognia dolewa też William Storey, właściciel marki Rich Energy – byłego sponsora teamu w F1 – który kilka dni temu na Twitterze zdał relację ze swojej kolacji z kilkoma inżynierami ze światka Formuły 1. Ci podobno mieli twierdzić wprost, że „Hamilton został obrabowany, Masi powinien stracić pracę, a decyzja powinna być odwrócona”.
FIA pokazała, że nie ma zamiaru umierać za Michaela Masiego. Zwalniając Australijczyka jakoby przyznała się do błędu. Czy powinniśmy wyciągać z tego daleko idące wnioski? Raczej nie. Na pewno to będzie pożywka dla zespołu Mercedesa, który w pewnym sensie dostał właśnie argument na potwierdzenie wszystkich swoich tez. Wyobrażam sobie możliwą narrację – widzicie, my od początku mieliśmy rację, Masi zawalił i w wyniku tego go teraz zwolnili.
Naturalnie Max Verstappen zachowa swoje mistrzostwo, w tym temacie nic się nie zmieni. Ale od listopada ta sprawa budziła ogromny niesmak, a po zwolnieniu Masiego i różnych interpretacjach tego tematu budzi nawet większy. Tak czy inaczej – Verstappen jest mistrzem świata… ale mam takie wrażenie, że zwycięsko z tego okresu pomiędzy końcem jednego sezonu i początkiem drugiego wychodzi jednak Mercedes. To oni w pewnym sensie odnieśli moralny triumf i doszli swego.