Na wyścig o Grand Prix Węgier wszyscy czekaliśmy z wypiekami na twarzy. Podniecenie po Grand Prix Wielkiej Brytanii z każdą chwilą narastało. Red Bull i Mercedes dolewały tylko oliwy do ognia, a Lewis Hamilton i Max Verstappen nie mieli zamiaru kończyć konfliktu. Widać było to już po sobotnich kwalifikacjach. Panowie ewidentnie się unikali, robili wszystko, aby się nie spotkać, żeby sobie nie pogratulować itd.
Napięcie rosło. Wyścig rozpoczął się w absolutnie kosmicznym stylu. Już na pierwszym zakręcie kilku zawodników pożegnało się z rywalizacją. I tutaj pierwsza kwestia, która po prostu mnie rozbawiła. Tak – uważam, że to śmieszne. Całe to „ujadanie” kibiców Maxa Verstappena, że niby Valtteri Bottas celowo wysadził z wyścigu Sergio Pereza i chciał jeszcze wysadzić Maxa, ale cudem mu się to nie udało. Te opinie są po prostu kuriozalne.
Wierzcie albo nie, ale oglądałem ten start do wyścigu kilkadziesiąt razy. W różnej prędkości nagrania, z kilku kamer. Nie rozumiem jakim cudem ktoś może opowiadać takie głupoty, że niby Bottas zrobił to celowo. Schował się w strugę za Lando Norrisem, źle ocenił punkt hamowania, zablokował koła i było już za późno. Mercedesa pociągnęło, uderzył w McLarena, a ten zdjął Red Bulla jadącego przed nim, czyli Verstappena. Przypomnijmy, wszystko to działo się na kompletnie mokrej nawierzchni!
Wina jest oczywista. Wiadomo, kto zawinił…
Co innego, gdyby Bottas wjechał bezpośrednio w Maxa. OK – wtedy moglibyśmy mieć kontrowersje. Ale jaki sens byłby dla niego w tym, żeby celowo wjechać w Norrisa? Chyba, że wciąż są tacy, którzy uważają, że Fin celowo wjechał w Brytyjczyka i tak wymierzył to uderzenie, żeby Norris pojechał w Verstappena? A co wydarzyło się później? W bolidzie Bottasa momentalnie zostało uszkodzone zawieszenie, urwane koło… Fin odruchowo zaczął kontrować, ale był już wtedy pasażerem. Nie miał żadnej kontroli nad swoim bolidem, który pechowo poleciał prosto w Pereza, eliminując go z wyścigu.
Powiedzmy sobie wprost – Valtteri na pewno sobie tego nie zaplanował przed wyścigiem. To niewiarygodne, że wciąż tak wiele osób myśli, że Fin zrobił to celowo. Że tak sobie wszystko poustawiał w głowie i poznajdował takie kąty, przewidział uszkodzenia itd. żeby wysadzić z walki oba Red Bulle. Już widzicie, dlaczego to dla mnie śmieszne? Bo takie opinie po prostu są śmieszne.
– Oczywiście to mój błąd. Byłem z tyłu i to moje zadanie, aby dobrać odpowiednio punkt hamowania. Nie udało mi się to. W takich warunkach jest to bardzo trudne, ale i tak powinienem zahamować wcześniej. Zacząłem hamować, zbyt szybko się zbliżałem do Lando, potem już zablokowałem koła i sprawiłem cały ten bałagan – powiedział w rozmowie z F1.com Bottas.
Kto do cholery uważa, że on zrobił to celowo?
W bliźniaczej sytuacji Lance Stroll zdjął z wyścigu Charlesa Leclerca. Kanadyjczyk źle ocenił hamowanie, ratował się wyjazdem na trawę, zablokował koła i uderzył prosto w Monakijczyka. Ten z kolei spowodował spin Daniela Ricciardo. Dziwnym trafem o tej sytuacji nikt głośno nie mówi. Nikt nie mówi, że Stroll celowo uderzył w Leclerca, żeby wyeliminować z wyścigu Ricciardo. Rozumiecie w ogóle, jak to absurdalnie brzmi?
– Niestety, Bottas wyeliminował dwa nasze auta. Źle wystartował, źle ocenił punkt hamowania i zrobił tym samym świetną robotę dla Mercedesa. Uszkodzenia były dosyć spore. Straciliśmy kolejny silnik – ten z bolidu Sergio, a u Maxa musieliśmy zrobić wszystko, aby w ogóle wrócił do walki. Mechanicy wykonali świetną pracę, aby ten samochód mógł pojechać dalej – mówił po wyścigu Christian Horner, szef Red Bulla.
Zanim płynnie przejdziemy z jednego tematu do drugiego, oto co powiedział Horner w kolejnej wypowiedzi: – Takie są wyścigi. To nie Toto Wolff siedział w samochodzie, tylko jego kierowca. Jestem przekonany, że nie powiedział mu przecież „uderz w Red Bulla”. Jasne – Toto na pewno nie był smutny, kiedy zobaczył wyniki, ale na pewno nie kazał Valtteriemu tego zrobić.
Czy to wszystko wyjaśnia?
To może chyba zamknąć pierwszą część naszych rozważań. Czy cały incydent to wina Bottasa? Tak. Czy zrobił to celowo? Na pewno nie. A teraz wróćmy do pierwszej części wypowiedzi, w której szef Red Bulla podkreślał jak dobrą mechanicy Red Bulla wykonali pracę przy bolidzie Maxa w trakcie czerwonej flagi. No tak – bo po pierwszym zakręcie zawisła przecież czerwona flaga i auto Holendra można było naprawiać.
Nie przypomnę sobie ile w podobnych sytuacjach naprawiano bolid Hamiltona. Jakieś zdarzenie, kraksa, nad torem pojawia się czerwona flaga i Brytyjczyk z uszkodzonym samochodem pojawia się w pitlane. Tam mechanicy robią swoje i Lewis jedzie dalej. Co wtedy piszą pseudokibice F1? Mafia! Jak można?! Lewis ma uszkodzony samochód i znowu dla niego czerwona flaga! Niesprawiedliwe, jak można tak premiować jednego zawodnika?!
Dziwnym trafem po Grand Prix Węgier takie głosy się nie pojawiły. Nikt w ogóle nie zwrócił na to uwagi. Nikt nie podniósł argumentu, że Verstappen ma uszkodzenia i wtedy pojawiła się czerwona flaga. W jej trakcie mechanicy naprawili auto tak, że mogło pojechać dalej. I nagle cisza. Nagle nikt nie szuka w tym podstępu? Jasne – ja wiem, że go nie ma. Chodzi mi o hipokryzję tych, którzy oceniają wydarzenia na torze emocjonalnie. Przez pryzmat tego, że jednego kierowcę lubię, a drugiego nie.
Co na to Wolff?
O cały wyścig zapytany został tez szef Mercedesa, Toto Wolff. Co sądzi o słowach Hornera, który wyraził swoją frustrację i rozczarowanie? – Rozumiem, co on czuje. Jedyne co mogę, to wziąć to na klatę. Jeden mały błąd – Valtteri za późno zahamował. Zgarnął Lando i dwa Red Bulle – to nie powinno tak wyglądać. Ale no cóż, ściganie w deszczu nie należy do najłatwiejszych. Przykro mi, że tak się stało.
A teraz to, co działo się później… Brytyjczycy mają takie słowo „masterpiece” w słowniku. I to, co zrobił Hamilton, to rzeczywiście było swego rodzaju arcydzieło. Okrążenie 14 – Lewis jest na miejscu 13., Max na 10. Po chwili Hamilton znowu zameldował się w boksach. Strata do lidera sięgała 50 sekund… Ale co najważniejsze, Brytyjczyk był już przed Verstappenem. Strategiczny ruch, podcięcie. Red Bull znów się pomylił i oddał Mercedesowi miejsce bez walki…
Do końca wciąż pozostawało prawie 50 okrążeń… No i włączył się prawdziwy „hammertime”. Walka Hamiltona z Alonso była prawdziwym show, wisienką na torcie. Z innymi poszło mu łatwiej. I nagle na koniec wyścigu Lewis przekroczył linię mety jako 3. A Max? Max przekroczył ją jako 10. Wznawiali ten wyścig z tego samego miejsca. A skończyli go tak bardzo różnie. I pamiętacie to – pisałem o stracie do lidera niemal 50 sekund na 21 okrążeniu wyścigu… na mecie wyniosła ona 2,7 s. A gdyby nie Alonso utrudniający Brytyjczykowi życie, Lewis połknąłby też Ocona.
Nikt nie zauważy tego, że Lewis Hamilton znów pokazał swój geniusz…
Oczywiście w międzyczasie zdyskwalifikowany został też Vettel, ale no cóż. Chociaż pseudokibice tego nie rozumieją i uważają, że to kolejny spisek, takie są przepisy. Zespół nie potrafił dostarczyć wymaganego przepisami 1 litra paliwa do badań. Dlatego Niemiec został zdyskwalifikowany. Nie rozumiem o czym tutaj w ogóle jest dyskusja.
A dyskusja cały czas jest o tym samym. Po tak fenomenalnym wyścigu Hamiltona, znów zdecydowana większość go nie doceni. Znów będzie szukanie jakichś spisków, szukanie dziury w całym. A to co on zrobił w tym wyścigu, to było prawdziwe arcydzieło. Czy się to podoba kibicom Verstappena, czy też nie. Teraz przerwa na wakacje. Różnica między TOP2 to zaledwie 8 punktów na korzyść kierowcy Mercedesa. Wracamy 27 sierpnia podczas pierwszego treningu przed wyścigiem o Grand Prix Belgii na Spa-Francorchamps. Będzie się działo!