Monako to klejnot w koronie F1
Muszę przyznać szczerze, że żadna runda F1 nigdy w takim stopniu nie pobudzała mojej wyobraźni, jak Grand Prix Monako. Były takie sezony Formuły 1, kiedy nie oglądałem zbyt wielu wyścigów. No bo przecież były sezony nudne, w których nic się nie działo. Natomiast czułem się w obowiązku do tego, aby obejrzeć choćby Monako. Nie – nie w obowiązku. Po prostu nie wyobrażam sobie, abym miał tego nie zrobić. Aby raz jeszcze – chociażby sprzed ekranu telewizora – nie zmierzyć się z tym prestiżem i blichtrem magicznej, ikonicznej, historycznej rundy F1.
Kiedy byłem młodszy, uwielbiałem grać w gry wyścigowe. Pamiętam, że zawsze najbardziej motywowałem się właśnie na uliczny tor w Monako. Nie wiem, skąd to wynika… ale starałem się jakoś bardziej. Nawet grając z komputerem. W Assetto Corsa zainstalowałem sobie ten tor i nawet nie zauważyłem kiedy, minęło mi tam kilka godzin. Monako dla Formuły 1 jest czymś wyjątkowym. Formuła 1 nie istnieje bez Monako. Chociaż niektórzy bardzo mocno chcieliby to zmienić.
Od lat słychać takie głosy, że uliczny tor w Monte Carlo może zniknąć z F1. Ba – domagają się tego nawet niektórzy „kibice”. Chociaż mam wątpliwości odnośnie tego, czy rzeczywiście można nazwać ich kibicami. Widząc herezje na temat tego, że z kalendarza powinny wylecieć takie klasyki, jak Monaco, Spa, czy Monza, a sezon powinny stworzyć takie cudeńka, jak Abu Zabi, Miami itd., zamykam laptopa i muszę się przewietrzyć. Co, kiedy ktoś potraktuje takie komentarze poważnie?
Nudno… do wyrzucenia
Główny zarzut jest taki, że wyścigi w Monaco są nudne i niewiele jest tam manewrów wyprzedzania. Co do wyprzedzania – owszem, to fakt. Natomiast pojęcie „nudne” każdy rozumie nieco inaczej. Dla mnie osobiście wyścig w Monako zawsze jest o wiele ciekawszy, niż Arabia Saudyjska, Miami, Hiszpania, Węgry, Singapur, czy Abu Zabi. A fakt, że wyprzedzanie jest tam tak skomplikowane? No OK, ale to jeszcze zwiększa znaczenie kwalifikacji. A wyścigi potrafią być przez to… ciekawsze. Przynajmniej w mojej opinii.
Zresztą, o czym w ogóle jest ta dyskusja? Gdyby ktoś mnie zapytał na ten temat, to osobiście wolałbym oddać wszystkie rundy w Stanach Zjednoczonych i na Bliskim Wschodzie tylko po to, aby zatrzymać Monako. Jasne – możemy wyrzucić z kalendarza takie perełki – historyczne, ikoniczne tory. I zastąpić je jakimiś dziwnymi wynalazkami z Miami, Las Vegas, Abu Zabi, Arabii Saudyjskiej itd. Pytanie tylko, czy to aby na pewno o to chodzi? Jeśli ma być po amerykańsku, to wyrzućmy te bolidy do kosza, a zawodnicy niech ścigają się w monster truckach z 15 sztucznymi hopkami na nitce toru. Tak – to na pewno będzie ciekawsze, niż wyścig w Monako. Pytanie, czy o to chodzi?
F1 bez Monako nie istnieje
I piszę to w 100% szczerze i poważnie. Nie ma dla mnie Formuły 1 bez Monako. Jeśli kalendarz F1 nie zawiera rundy w księstwie, to znaczy, że to jakaś podróbka. Że to jakaś… bardzo nieudana próba skopiowania oryginału. Niech będzie nudno. Niech nie będzie nawet jednego manewru wyprzedzania. Mówicie tak, jakby pozostałe wyścigi były eksplozją emocji i kanonadą niekończących się manewrów wyprzedzania. Zupełnie tak, jakby połowa osób nie zasypiała na tych wyścigach w okolicach 5 okrążenia… Nie ma F1 bez Monako.
Warto dodać, że podczas nadchodzącego weekendu F1 w Monako zaprezentuje się także Polak, Piotr Wiśnicki. Wszystko z racji tego, że podczas tego weekendu na historycznym torze zaprezentują się także serie juniorskie – Formuła 2 i Formuła 3. I właśnie w F3 startuje Wiśnicki, który broni barw zespołu PHM Racing by Charouz. Trzymamy kciuki!