Rajd Safari. Skąd tu kontrowersje?
Każda runda sezonu WRC jest na swój sposób wyjątkowa. Rajd Monte Carlo to piękna, górska, alpejska sceneria i zmienna pogoda. Tak – wiem, że z tą zmiennością ostatnio jest krucho, ale taki mamy klimat. Rajd Szwecji to jedyna runda rozgrywana po śniegu, na dalekiej północy Europy. Trzecią rundą sezonu był Rajd Safari i tutaj też mówimy o absolutnie unikatowym charakterze rajdu. Afryka, Kenia, sawanna… to safari w najczystszym tego słowa znaczeniu. Podróż przez dzikie tereny i obserwacja niesamowitej flory i fauny.
Historia Rajdu Safari sięga 1953 roku. Przez wiele lat była to część Rajdowych Mistrzostw Świata. Później była długa przerwa… ale w 2021 roku impreza powróciła i jest obecna w WRC do teraz. To absolutny klasyk. Wyzwanie wyjątkowe pod każdym względem. Powtórzę się… ale to po prostu unikat. Jedyna taka impreza na świecie. Wspaniała, bardzo klimatyczna. Z ogromnym zainteresowaniem lokalnej społeczności, lokalnych władz. Niemal każdy cieszy się tam z tego, że przyjeżdża do nich WRC. Cały kraj. To największe sportowe wydarzenie w tej części świata.
Czy to powinno tak wyglądać?
Oczywiście tradycyjnie, jak przy każdej rundzie WRC, piątek rozpocząłem razem z transmisją z rajdu. Wyglądał tak niemal cały rajdowy weekend. Budziłem się i automatycznie uruchamiałem relację z Kenii. Śledziłem wszystkie odcinki specjalne, od deski do deski, dzieląc się z wami moimi przemyśleniami na naszym facebookowym profilu i co jakiś czas wrzucając krótkie podsumowanie na stronę. Natomiast w pewnym momencie moja żona – która mimowolnie musiała się przysłuchiwać relacji – zadała mi pytanie, które kompletnie zbiło mnie z tropu.
Wydaje mi się, że był to pierwszy przejazd oesu Sleeping Warrior – najdłuższej próby rajdu – w sobotę o poranku. Jako pierwsi na trasę ruszyli Esapekka Lappi i Janne Ferm. Finowie w pewnym momencie wypadli na długą prostą, a tam… mnóstwo zwierząt – przede wszystkim zebry. One zaczęły uciekać w popłochu… ale nie wszystkim się to udało. Na nagraniu z pokładu samochodu widać było moment, w którym i20 uderza w zebrę. Zapanował chaos. I wtedy żona zapytała mnie, czy nikt na to nie reaguje? Czy to po prostu jest tak, że oni jadą przez sawannę i potrącają zwierzęta i nikt z tym nic nie robi? Ot tak?
No właśnie…
Podobne przemyślenia miał były mistrz Europy, Chris Ingram. W dosadnych słowach powiedział o tym, co myśli na ten temat. Wpis już zniknął z Facebooka, natomiast pewien niesmak pozostał. Oczywiście nie jest to niesmak związany ze słowami Chrisa, a z jego przekazem. Brytyjczykowi chodziło mniej więcej o to samo, o co chodziło mojej żonie. Jak to jest, że nagle wjeżdżamy rajdówkami na teren, w którym zwierzęta prowadzą sobie spokojne życie? Jak to jest, że samochód rajdowy wjeżdża w zebrę… i już.
Chris zwrócił uwagę na coś jeszcze. Na to, że po takich scenach wszyscy skupiają się na załodze. Na uszkodzeniach samochodu. Skupiamy się na zawieszeniu, szybie, błotnikach, lampie, czy masce… a nie na potrąconej zebrze. Zresztą później było jeszcze kilka podobnych sytuacji. Materiały wideo z tych sytuacji latały po sieci. Chwalili się nimi nawet zawodnicy i zespoły i na to Chris też zwrócił uwagę. Podkreślamy wyjątkowość Rajdu Safari – oczywiście. To, że jest unikatowy. Ale gdzieś w tym wszystkim zastanawiam się – i wygląda na to, że nie tylko ja – nad drugą stroną medalu. Chociażby nad zwierzętami, które ucierpiały, bądź z dużą dozą prawdopodobieństwa mogły ucierpieć w trakcie tego rajdu…