Temat cen nowych aut w ostatnim czasie poruszałem wielokrotnie. Jak to mówią – bez 50 tysięcy nie podchodź. Taka jest niestety smutna prawda. Jeśli chcemy coś w miarę „rozsądnego”, musielibyśmy mieć w kieszeni 100 tysięcy, albo i więcej. Do pewnego czasu ostoją normalności był samochód używany. No właśnie – do pewnego czasu…
Problem jest taki, że do tego rynku też powoli dochodzi pewnego rodzaju patologia. Tylko w Stanach Zjednoczonych średnia cena używanego auta na przestrzeni roku wzrosła z 20, do 25 tysięcy dolarów. „Na nasze” to różnica jakichś 20 tysięcy złotych. Mowa tu w większości o używanych samochodach od dealerów itd. Natomiast nie możemy się łudzić co do tego, że trend będzie zwyżkowy. I to nie tylko w USA, ale też w całej Europie.
Ludzie muszą w jakiś sposób przygotować się na najgorsze. Najgorsze w tym przypadku oznacza to, że idą czasy, w których producenci nie będą już oferowali samochodów z silnikami spalinowymi. A to – idąc dalej – oznacza to, że aktualnie wychodzące roczniki będą ostatnimi. Możemy nawet powiedzieć, że ostatnie fajne spalinowe roczniki mamy już za sobą. Niestety, ale normy emisji spalin są obecnie tak wysokie, że ciężko jest zrobić coś – zwyczajnie – fajnego.
Idą mroczne czasy…
Popyt wkrótce będzie dyktował ceny. Jeśli ludzie będą zainteresowani autami używanymi, to wzrośnie ich cena. To oczywiste – tak działa rynek. To zjawisko będzie się pogłębiało. Wiele osób będzie chciało po prostu upolować coś dla siebie. Coś w miarę zadbanego, co posłuży jeszcze latami. Tak, aby od razu nie przerzucać się na niepraktyczne auta elektryczne. Taka reakcja i boom na spalinowe auta używane musi przynieść wzrost cen.
Niestety, żyjemy obecnie w czasach, w których nikt nie chce samochodów. Cel rządzących jest taki, żeby nikt nie miał swojego auta. Najlepiej, żebyśmy wszyscy jeździli komunikacją miejską, transportem zbiorowym. Elektryczną naturalnie. Jeśli chodzi o motoryzację, o klienta indywidualnego, idą mroczne czasy. Czy nam się podoba, czy nie – będzie tylko drożej. O wiele drożej…