Tomaszczyk: „Liczyliśmy na to, że będzie trudno”
WRC: Wygrałeś Rajd Cieszyńska Barbórka w dosyć przekonującym stylu. Opowiedz trochę o tej imprezie – było trudno?
Jerzy Tomaszczyk: Cieszyńska Barbórka nigdy nie należała do łatwych rajdów – największą niewiadomą zawsze jest pogoda. Podobnie było w tym roku – widmo opadów śniegu wisiało nad odcinkami cały czas. Liczyliśmy na to, że będzie trudno, deszczowo i na pograniczu ujemnych temperatur, dlatego podczas testów poprzedzających rajd ćwiczyliśmy jazdę na oponach typu Super-Soft, natomiast nastawy zawieszenia, które nie spisywały się dobrze podczas Rajdu Wisły, w tych warunkach okazały się trafione.
WRC: Który odcinek Cieszynki był według ciebie trudniejszy?
JT: Mówimy niestety tylko o dwóch prawdziwych odcinkach specjalnych – tym „klasycznym”, Zamarski oraz zapętlanym, Lipowiec – Odcinek Zbyszka Cieślara. Ten pierwszy zapewne okazał się trudniejszy – miejscami śliski, ale przede wszystkim przejeżdżany „na odwagę”. Nie oznacza to, że odcinek zlokalizowany w okolicach Lipowca był łatwiejszy – po prostu był „inny”, w dodatku dla nas obfitujący w problemy, w tym przebitą oponę w wyniku zahaczenia o „ogranicznik cięcia”.
Wszystko, co miało się zepsuć, zepsuło się podczas „Wisły”
WRC: Zaskoczyła cię przewaga, jaką osiągnąłeś po pięciu latach przerwy nad zawodnikami występującymi regularnie w mistrzostwach Południa i Śląska?
JT: Myślę, że bardziej zaskakujące były straty, jakie notowaliśmy podczas Rajdu Wisły względem czołówki mistrzostw Południa, niż wspomniana przewaga w Cieszynie. Kluczowe okazało się „wjeżdżenie” w samochód, którego zabrakło przed wspomnianą „Wisłą”. Jest to dowód na to, że start z marszu po pięciu latach nieobecności w jakimkolwiek samochodzie rajdowym nie może wiązać się z dobrym rezultatem.
WRC: Podobał ci się prolog zorganizowany w centrum Cieszyna?
JT: Bez dwóch zdań – jest to obowiązkowy punkt tej imprezy, niełatwy w organizacji, ale moim zdaniem bardzo potrzebny, bo dedykowany widzom. Kierunek jest właściwy – trzeba go rozwijać.
WRC: Na Rajdzie Wisły chyba nie wszystko poszło po twojej myśli, prawda? Wśród kibiców krążyła taka plotka, że przed startem stwierdziłeś, że to start treningowy, rozgrzewkowy… a do Cieszyna jedziesz wygrać. Czy to prawda, czy tylko fantazja kibiców?
JT: Jak już wspomniałem – długo można by wymieniać, co poszło nie po mojej myśli, ale nie w tym rzecz. Start w Rajdzie Wisły, pomimo oczekiwań wielu osób, miał być dla nas okazją do rozjeżdżenia się. Nie bez powodu wybraliśmy jazdę na końcu stawki RSMP, w klasie HR4, mając na celu przejechanie możliwie największej ilości kilometrów oesowych naszym „wiekowym” samochodem. Dzięki temu wszystko co miało się zepsuć, zepsuło się podczas Wisły.
Innej recepty nie ma
WRC: Wciąż masz na tym terenie mnóstwo kibiców. To na pewno budujące, prawda?
JT: Na pewno jest to fajne, że pomimo upływu lat wiele osób wie, że jest tu taki gość, który lubi jeździć szybko i w dodatku wciąż potrafi. Nie ukrywam, że to dodatkowy argument, by powrócić do cyklicznych startów w tej imprezie.
WRC: Nie da się jednak ukryć, że pokonałeś trasy Cieszynki w imponującym tempie. Nawet pomimo faktu pięcioletniej przerwy w startach. Jak to się robi? Czy to jest coś, czego się po prostu nie zapomina?
JT: Jak widać – czasem trzeba trochę nad tym popracować, by sobie przypomnieć. Jak to zrobić? Wsiąść z właściwym gościem do właściwego samochodu, w którym czujesz, że to może się udać, założyć oponę, która działa od pierwszych metrów pierwszego odcinka specjalnego i zapierd… Innej recepty mnie ma. Przed rajdem śmiałem się, że teraz już wszystko działa i w razie niepowodzenia nie będzie się na co wymówić.
Tomaszczyk: „Sama jazda to nie wszystko…”
WRC: W tym roku wielu kibiców – tych spoza Śląska – sobie o tobie przypomniało. Królowały głosy, że „Jurek to jest gość. Ma jaja i niesamowity talent. Jest niepodrabialny”. Ja się z tym oczywiście zgadzam. Powiedz, dlaczego nie udało się kontynuować startów po udanych przygodach z pucharem Opla w Niemczech i Czechach? Czy problem był ten sam, co zawsze… czyli budżet?
JT: Może zabrzmi to banalnie, ale sama jazda to nie wszystko. Często nie zdajemy sobie sprawy jak skomplikowany i niewdzięczny jest to sport. Poza umiejętnościami, talentem trzeba mieć jeszcze charyzmę, nieprawdopodobny upór – wręcz zarażać nim innych, ale i to często nie wystarcza. W naszym przypadku starty w pucharach markowych były absolutnym limitem możliwości finansowych, pomimo wsparcia ze strony wielu firm, bez których byłoby to zupełnie niemożliwe. Kontynuując – coś, co dla innych było tzw. „first step-em” dla nas okazało się „szklanym sufitem”, później doszła też kwestia wieku, bo młody i obiecujący zawodnik to zawodnik przed trzydziestką.
WRC: Na pewno chciałbyś powrócić do regularnych startów… ale czy jest to możliwe?
JT: Nie powiem, że bym nie chciał, ale powiem wprost – jest to raczej niemożliwe w tym momencie. Zaangażowanie się w jakikolwiek projekt zwany „sezonem” musiałoby mieć cel inny niż tylko sam wynik. Mam tutaj na myśli np. promocję i rozwój danej konstrukcji. Znając realia nie spodziewam się takiego obrotu sytuacji. Patrząc obiektywnie, myślę, że stać nas na okazjonalne starty z dobrym rezultatem, dedykowane naszym kibicom.
To wyjątkowa inicjatywa
WRC: Startowałeś w Wiśle i Cieszynie samochodem w oklejeniu nawiązującym do Zbyszka Cieślara.
JT: To była przede wszystkim wyjątkowa inicjatywa i szczyty cel. Spotkaliśmy się tutaj z jasno określonym intencjami firmy KOMPLEX-BUD – wieloletniego partnera Zbyszka. W tym miejscu chciałbym bardzo podziękować za to, że było nam dane stać się skromnymi „narzędziami” do wykonania tego dzieła. Dziękuję również wszystkim partnerom – tym wieloletnim oraz tym nowym – bez Was to wszystko nie byłoby możliwe!