Mowa o pewnym mieszkańcu Warszawy. Ten w 2009 roku… czyli 11 lat temu dopuścił się przewinienia w postaci jazdy komunikacją miejską bez biletu. Oczywiście urzędnicy o sprawie przypomnieli sobie dopiero teraz i wysłali wezwanie do zapłaty. Razem z odsetkami.
Mężczyzna znalazł więc pismo mówiące o tym, że ma zapłacić 400 zł. 266 zł to normalna opłata za jazdę bez biletu, natomiast reszta to odsetki. Zapytany o całą sprawę urzędnik z Zarządu Transportu Miejskiego oczywiście nie potrafił jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie dlaczego mężczyzna dostał wezwanie dopiero po 11 latach.
Było tłumaczenie o tym, ile trwają poszczególne procedury, ile trwały wezwania do zapłaty itd. Urzędnik stwierdził, że prawdopodobnie wszystko „wydłużyło” (11 lat… serio?) się dlatego, że gapowicz zmieniał miejsce zamieszkania. Prawdopodobnie – bo oczywiście nikt nie wie jak było naprawdę.
To nie pierwsza tego typu sytuacja. O podobnej informował portal „gazeta.pl”, który opisał sytuację Pani Agnieszki. Kobieta twierdziła, że ZTM po prostu przypomniał sobie o mandacie na 2 miesiące przed przedawnieniem. Kobieta tłumaczyła, że nie dostała wcześniej żadnego wezwania do zapłaty. Komornik ściągnął 700 zł z jej konta za nieopłacony mandat… sprzed 11 lat.