Polska nie jest gotowa na całą tą rewolucję. Jak donosi portal „e-petrol”, w naszym kraju ciągle rośnie liczba stacji benzynowych. I nie będziemy się tutaj oszukiwać, stacje powstają po to, aby ludzie tankowali tam diesel i benzynę. Aktualnie liczba tych stacji w naszym kraju jest już bliska 8000. Ale przecież samochód spalinowy to już przeżytek.
Tzn. może i by nie był przeżytkiem, bo sprawdza się wręcz znakomicie. Natomiast Unia Europejska zrobiła tak, że za kilkanaście lat pomimo naszego sprzeciwu będzie przeżytkiem. Ta elektryczna rewolucja już trwa. A my – Polska – na tą rewolucję kompletnie nie jesteśmy przygotowani.
OK – sama liczba stacji ładowania nie wygląda źle. W całym kraju naliczono ich łącznie prawie 1,5 tysiąca. Ale chyba niezupełnie jest się z czego cieszyć. Wiecie – czasami za stację ładowania uznaje się punkt z jedną wolną ładowarką przy jakiejś galerii. Mniejsza z tym. Najważniejsza jest statystyka liczby szybkich ładowarek. To one są najważniejsze, inne nie mają znaczenia. A tych w Polsce jest tylko 496…
Nie jesteśmy na to gotowi…
Ciekawy, analityczny tekst czytamy na stronie „rynekelektryczny.pl”. Tam możemy się dowiedzieć m.in. tego, że 80% aut elektrycznych sprzedaje się w 6 najbogatszych krajach Unii Europejskiej. I my na pewno do nich nie należymy i jeszcze długo nie będziemy należeć. Idziemy dalej… 75% europejskich ładowarek znajduje się na terenie 4 krajów – Francji, Wielkiej Brytanii, Holandii i Niemiec. Tam mogą się bawić w rewolucję… chociaż już teraz ocenia się, że w przeciągu 11 kolejnych lat infrastruktura będzie musiała się rozrosnąć 14-krotnie.
Tymczasem w Polsce… rozwój stanął. W pewnym momencie był chyba boom, o którym teraz każdy już zapomniał. Stacji jest mało… i niestety ich nie przybywa. To znaczy nie mówimy ogólnie, tylko o szybkich ładowarkach. Bo te inne to przecież mrzonka. Nie rozumiem jakim cudem ktokolwiek miałby z nich korzystać. Jak to ma wyglądać? „Tankowanie” trwające 8, czy 10 godzin? Dramat… Te 2 godziny na szybkiej ładowarce to i tak jest za dużo, żeby to miało sens.
Powiedzmy sobie szczerze, żeby elektryczna motoryzacja miała sens, nowy samochód elektryczny musiałby kosztować z 30, albo 40 tysięcy złotych. Nie mówię o Tesli, tylko o czymś zwykłym, „randomowym”, na co dzień. To raz. Dwa, że szybka ładowarka musiałaby być na każdej stacji paliw. Trzy, że szybkie ładowanie musiałoby trwać… ok, maksymalnie pół godziny. Jeśli tak wyglądałaby nowa epoka motoryzacji, nie miałbym z tym najmniejszego problemu. Ale tak nie wygląda i nie będzie tak wyglądała…