Pecco Bagnaia mistrzem świata MotoGP
Sezon MotoGP kończył się trzema weekendami wyścigowymi z rzędu. Na Sepang International Circuit w Malezji Jorge Martin pokonał Francesco Bagnaię w sprincie… ale przegrał z nim w wyścigu głównym. Po tygodniu na Lusail International Circuit w Katarze Hiszpan wygrał sprint, a Bagnaia był w nim dopiero piąty. Z odrabiania strat nic jednak nie wyszło, bo Włoch w wyścigu głównym zajął miejsce 2., a Martin był… 10. Tak to już w tym sezonie było, że o ile w sprintach lepszy był Martin, to w wyścigach o grand prix w niedziele dominował raczej Bagnaia.
Kampania 2023 wreszcie zakończyła się w miniony weekend na Circuit Ricardo Tormo w Walencji. W pierwszym treningu najlepszy czas osiągnął Johann Zarco przed Fabio Di Giannantonio i Jorge Martinem. Drugi trening padł łupem Mavericka Vinalesa przed Martinem i Zarco. Bagnaia pierwszą część skończył na miejscu 13., drugą na 11. A to oznacza, że nie dostał się bezpośrednio do Q2. Czy to stanowiło dla Włocha spory problem? Jak się później okazało… niezupełnie.
Perfekcja. Nie dało się zrobić tego lepiej…
Przypominamy zasady MotoGP. Na podstawie treningów tworzona jest klasyfikacja najlepszych czasów okrążeń. Pierwsza dziesiątka na tej liście trafia od razu do Q2, gdzie toczy się walka o pole position. Pozostali trafiają z kolei do Q1. Stamtąd do Q2 awansuje tylko dwóch zawodników. Pozostali ustalają między sobą kolejność na polach startowych – od dwunastego w dół. Bagnaia bez większych problemów wyszedł z Q1. Następnie zajął w Q2 miejsce 2., tuż za Vinalesem. To oznaczało start z pierwszej linii do wyścigów.
Wyścig sprinterski padł łupem Martina. Bagnaia był dopiero 5. i wydawało się, że wciąż wszystko jest możliwe. Z 21 punktów przewagi Włochowi zostało tylko 14. Natomiast w tym momencie potwierdziło się to, o czym pisałem już w zapowiedzi tego weekendu. Bagnaia był już w takiej sytuacji. Walczył o mistrzostwo i je wygrał. Wie jak to smakuje i rozumie emocje, które temu towarzyszą. Dla Martina była to nowa sytuacja i… Hiszpan kompletnie nie wytrzymał tej presji.
Znamy nazwisko mistrza
Martin ruszył do wyścigu przemotywowany. Przynajmniej tak mi się wydaje. Hiszpan chciał aż za bardzo. Już na samym początku przypuścił atak na prowadzącego Bagnaię. Między zawodnikami doszło do kontaktu. Mało brakowało, a Hiszpan wyeliminowałby z wyścigu swojego rywala w walce o mistrzostwo. Kontakt nie był jednak mocny. Bagnaia zdołał pojechać dalej, a Martin wyjechał szeroko na pobocze i spadł na nieco odleglejszą pozycję. Oczywiście Hiszpan nie miał zamiaru się poddawać.
Nie miał zamiaru, ale zagotowana głowa w niczym nie pomagała. Po chwili Jorge przypuścił atak na Marca Marqueza… i tym razem ściągnął z toru i siebie i swojego rywala. Martin uderzył w swojego rodaka i obaj panowie wylecieli z toru. Jazdę zakończyli na 5. okrążeniu i już wtedy jasnym było, że mistrzem świata zostanie Bagnaia. Bagnaia, który z chłodną głową jechał do przodu, skupiał się na sobie i bezbłędnie wykorzystywał błędy rywali. Włoch zakończył ten sezon w królewskim stylu – wygrywając wyścig główny na Circuit Ricardo Tormo. Niesamowite. Co za klasa…
To był kapitalny sezon MotoGP
Nie da się z tym dyskutować – ten sezon był doskonały. Walka o mistrzostwo świata rozstrzygnęła się w finałowej sesji – w ostatnim wyścigu. Nie mogło być lepiej. Ostatecznie Bagnaia pokonał Martina doświadczeniem, spokojem i chłodną głową. Hiszpan nie wytrzymał presji, był zbyt nerwowy… ale kto wie – być może w przyszłym roku takich błędów już nie popełni? W tym sezonie różnica finalnie wyniosła aż 39 punktów, bo Bagnaia znów zrobił to samo. Przegrał sprint, aby zdominować później wyścig główny.
A teraz pozostaje nam czekać… aż przez 102 dni, na start kolejnego sezonu MotoGP. Właśnie po 102 dniach zawodnicy wyjadą na trening na torze Lusail International Circuit. To właśnie tam, w Katarze, wszystko rozpocznie się od nowa. Z niezwykle mocnym Bagnaią, z niespełnionym Martinem i z Marquezem, który po raz pierwszy w historii swoich startów w MotoGP nie pojedzie na Hondzie, a na najlepszym motocyklu w stawce, czyli na Ducati. A to zwiastuje nam kapitalną rywalizację…