Formuła 1 powinna zmienić kalendarz?
Nie ma drugiej serii sportów motorowych na świecie, która przyciągałaby globalnie tak duże zainteresowanie, jak Formuła 1. Nie da się z tym dyskutować. To fakty. Często natomiast nasuwa mi się takie pytanie… czy to aby na pewno idzie w dobrą stronę? F1 stała się machiną. Medialną, finansową, sponsoringową, PR-ową. Czymś, co bez trudności przebija się do mainstreamu i co przyciąga największe gwiazdy – sportu, filmu, czy muzyki. Za czasów rządów Liberty Media F1 wyklarowała się jako gotowy produkt. Niezwykle atrakcyjny produkt.
Nie jest w tym wszystkim do końca jasne, na ile jest to jeszcze seria wyścigowa, a na ile właśnie produkt i biznes. Myślę, że aktualnie jest to trochę pół na pół. Świadczy o tym chociażby obecność czterech grand prix na Bliskim Wschodzie, Miami, Las Vegas, Azerbejdżan, czy Singapur. Umówmy się – to wszystko jest biznes. Nikt nie jedzie tam ze względu na dobro i piękno motorsportu. Formuła 1 jedzie tam po to, aby zarobić ogromne pieniądze, bo są tam ludzie skłonni takie pieniądze za organizację wyścigu wydać. To proste – oczywiste.
To się nigdy nie wydarzy
W tym całym biznesie zapominamy o tym, co teoretycznie powinno być najważniejsze, czyli po prostu o motorsporcie. Jak powinien wyglądać ten kalendarz? Czy usunąłbym z niego wszystkie imprezy na Bliskim Wschodzie? Nie, myślę, że niemiałbym większego problemu z Bahrajnem, który bądź co bądź jest już klasycznym torem F1. Ale to by było na tyle – bez Arabii Saudyjskiej, bez Kataru i być może również bez Abu Zabi, które jest koszmarnie nudne. To jeden z najgorszych torów pod względem nitki w kalendarzu. Krajobraz trochę nadrabia, ale znów pytanie – co jest ważniejsze?
Nie jestem do końca przekonany, czy potencjał Las Vegas został wykorzystany. Miami też nigdy specjalnie do mnie nie przemawiało. Osobiście jestem zdania, że któryś z tych wyścigów mógłby zostać, ale nie oba. Żeby nie było, że przemawia przeze mnie europocentryzm… Przykładowe Węgry od dawna nie zasługują już na swoją rundę F1 (nie ma tam kompletnie żadnych emocji). Co do Zandvoort w Holandii też nie jestem przekonany. Teoretycznie więc robi się nam luka nawet na sześć nowych wyścigów. Jeśli mielibyśmy skupiać się na ściganiu, a nie na biznesie, co by trafiło do kalendarza?
Klasyka…
Zacznę od czegoś nieoczywistego, czyli od toru Laguna Seca w Monterey w Kalifornii. Myślę, że jeśli macie choćby minimalne pojęcie o motorsporcie, to znacie ten tor. Jest wspaniały. Z zakrętami zarówno szybkimi, jak i wolnymi. Z dużą zmianą wysokości, przede wszystkim ze słynnym „korkociągiem”. Bardzo chciałbym tam zobaczyć bolidy F1. To samo tyczy się toru Bathurst w Australii. Długa nitka, duże zmiany wysokości, mieszanina szybkich i wolnych zakrętów z dwoma potężnymi prostymi. To by było absolutnie kapitalne doświadczenie.
Kolejne dwie imprezy, które z marszu przychodzą mi do głowy, to Grand Prix Niemiec oraz Grand Prix Francji. Co do Niemiec, to nadal trudno mi sobie wyobrazić kalendarz bez Nurburgringu, albo bez Hockenheim. Obie imprezy mogłyby się nawet wymieniać swoim miejscem. Nie miałbym nic przeciwko temu. No i Francja, ale nie na Paul Ricard, nie na Magny-Cours… tylko na torze w Le Mans. Tym pełnym. Nie na wersji toru Bugatti, tylko na Circuit de la Sarthe z długą prostą Les Hunaudieres, czy jak kto woli prostą Mulsanne.
Formuła 1 na to zasługuje
Na dokładkę Grand Prix Malezji na torze Sepang niedaleko Kuala Lumpur. Ależ tego toru brakuje w Formule 1. Zawsze wyścigi tam oglądało się wspaniale. I jeszcze te dwie długie proste pomiędzy którymi znajduje się trybuna główna. Natychmiast tworzy się nam mnóstwo okazji do wyprzedzania. No i kandydat numer sześć, czyli Kyalami na północy Johannesburga w RPA. Formuła 1 powracająca do Afryki – to byłoby coś pięknego. I moim zdaniem coś bardzo potrzebnego. Tych sześć wyścigów to byłyby prawdziwe hity. Oddałbym za nie połowę aktualnego kalendarza…