Formuła 1 potrzebuje słabego Red Bulla?
„Ciężko być fanem Formuły 1 w tych czasach. Ciężko się emocjonować wyścigami, skoro nie ma w nich niczego emocjonującego. Kolejne grand prix było nudne i nie przyniosło niczego ciekawego. Kolejny raz stało się dokładnie to samo, co poprzednio. Dominacja Red Bulla jest zatrważająca” – pisałem na początku lipca po Grand Prix Austrii. To było odzwierciedlenie tego, co myśleli niemal wszyscy. F1 była beznadziejnie nudna i naprawdę – trudno się to oglądało. Każdy widział, że potrzebna jest jakaś zmiana.
„To wszystko miałoby więcej sensu, gdyby z automatu przydzielać dwójce Red Bulla pierwsze i drugie miejsce i po prostu nie dopuszczać ich nawet do wyścigu. Niech reszta sobie powalczy o miejsca od trzeciego w dół. Może wtedy byłoby trochę ciekawiej. Bo aktualnie, powtórzę się po raz kolejny, nie da się tego oglądać” – twierdziłem wtedy w moim artykule. Dałem wtedy wyraźnie do zrozumienia, że bez Red Bulla wyścigi byłyby po prostu ciekawsze. I w Singapurze moje słowa znalazły potwierdzenie. Co prawda weekend odbył się z Red Bullem – ale Red Bullem zupełnie bez formy.
Jaki był tego efekt? Efekt był taki, że dostaliśmy najlepszy wyścig sezonu. Wystarczyło, że stajnia Christiana Hornera raz „nie dojechała” z ustawieniami bazowymi. To wystarczyło. W trakcie weekendu nie byli w stanie niczego z tym zrobić. Nie mieli tempa ani w kwalifikacjach, ani w wyścigu. I to oznaczało absolutnie kapitalne ściganie tak naprawdę pomiędzy trzema zespołami – Ferrari, McLarenem i Mercedesem. Szczerze mówiąc – nie miałbym nic przeciwko, aby tak pozostało do końca roku.
I tak są mistrzami…
Jasne, pojedynczy wyścig w Singapurze nie będzie miał żadnego znaczenia dla losów tego sezonu. Natomiast warto odnotować, że do Grand Prix Singapuru Red Bull wygrał wszystkie wyścigi w tym roku. Max Verstappen w żadnym wyścigu nie dojechał na gorszym miejscu, niż 2., co oznacza, że nie pokonał go żaden rywal z innego zespołu. Wygrał 12 wyścigów, w tym 10 ostatnich z rzędu. Tylko dwa razy zajął drugie miejsce, przegrywając z Sergio Perezem – swoim kolegą ze stajni Red Bulla.
Verstappen ma teraz 374 punkty. To przewaga w wysokości 151 punktów nad Perezem i 194 nad Hamiltonem. W klasyfikacji konstruktorów Red Bull ma przewagę w wysokości 308 punktów nad drugim Mercedesem. To niesamowite, ale przewaga jest większa, niż dorobek Mercedesa w całym sezonie – bo oni zebrali do tej pory 289 punktów. Umówmy się – tutaj się nic nie wydarzy. Nie będzie żadnego powrotu, odrabiania strat. Verstappen i Red Bull kolejny raz sięgną po mistrzostwo. Tak będzie – po prostu.
Ale, gdyby tak…
Ale, gdyby wydarzyło się coś dziwnego i Red Bull dalej byłby bez formy do końca roku? Mielibyśmy absolutnie kapitalne widowisko. Mielibyśmy spektakl w każdej z pozostałych siedmiu rund. Trudno w to uwierzyć – jasne. Ale kto przed Singapurem by przewidział, że Red Bulli nie będzie nawet na podium po serii 14 wygranych wyścigów w tym roku? Red Bull nie miał tempa i tyle wystarczyło. Dostaliśmy najlepszy wyścig sezonu. Taki, jaki chcielibyśmy oglądać zawsze. Z zaciętą walką o zwycięstwo do ostatnich metrów. Z ogromną dramaturgią i zwrotami akcji. Przecież my – kibice – tym właśnie żyjemy.
Dobrze się stało dla sportu, że ten wyścig nastąpił. I dobrze się stało, że wygrało go Ferrari, a dokładniej Carlos Sainz. Dobrze się stało, że Red Bull okazał słabość. To może tylko pomóc w tym, żeby komukolwiek nadal chciało się włączyć w niedzielę te wyścigi. Dominacja niczemu nie służy i do niczego nie prowadzi. Chcemy walki. Chcemy Sainza, Leclerca, Russella, Hamiltona, Norrisa, Piastriego, Alonso walczących o zwycięstwa co weekend. Realnie walczących. Tak jak w ten weekend. Wielu zespołów blisko siebie. Przecież o to chodzi w tym sporcie – to jest ciekawe.