Aktualne podwyżki cen paliw nie mogą nas dziwić. Diesel i benzyna muszą być koszmarnie drogie, bo takie warunki dyktuje rynek. Pomyślcie sobie tylko, że rok temu, 2 listopada 2020 roku ropa brent kosztowała niecałe 36 dolarów za baryłkę. W ciągu roku zaobserwowaliśmy wzrost na poziomie ponad 120%!
W ostatnich 6 miesiącach też mamy wzrost – ponad 25%. W ostatnich 3 miesiącach? Tak samo – ponad 11%. Nawet na przestrzeni wyłącznie ostatniego miesiąca ceny ropy wzrosły o ponad 6%. Nie możemy zatem nagle spodziewać się, że ceny paliw na stacjach ot tak zaczną maleć, skoro cena ropy wciąż szybuje w górę. No właśnie… szybuje, czy szybowała?
Warto zauważyć, że na przestrzeni minionego tygodnia cena ropy zmalała. Maksymalnie baryłka kosztowała 85,73 dolarów, aktualnie, w momencie pisania tego artykułu kosztuje 83,68, co oznacza spadek o 2,38%. A zatem co – spadek cen ropy oznacza natychmiastowy spadek cen na stacjach paliw?
Oczywiście… że nie
Jest tutaj kilka zasadniczych kwestii. Aktualna cena ropy ma tak naprawdę niewielkie znaczenie. Zależy w którym momencie paliwo kupią sobie rafinerie, kiedy stacje i po jakich cenach je kupią od nich itd. Równie dobrze ropa, która dziś kosztuje 83 dolary, może pojawić się na polskich stacjach za miesiąc – przykładowo.
Inna sprawa jest taka, że stacje paliw nie obniżą cen. Dlaczego? Zasadniczy problem jest taki, że oni nie mają z czego obniżać. „Business Insider” wprost tłumaczył niedawno, że stacje sprzedają obecnie paliwo za mniej, niż go kupiły. To znaczy, że teoretycznie dopłacają do biznesu. Marża ujemna wynosi średnio 18 groszy, to znaczy, że stacja paliw traci średnio 18 groszy z każdego zatankowanego litra.
Co musi się wydarzyć, aby na stacjach rzeczywiście pojawiły się jakieś obniżki? Ropa musiałaby potanieć… zdecydowanie. Nie o 2% – to jest różnica, która niczego nie zmieni.