Dlaczego nie podobają się nam nowe przepisy? Bo są po prostu złe. OK – sam zamysł był dobry. Raz – trzeba zrobić coś, aby poprawić bezpieczeństwo pieszych na przejściach. Dwa – trzeba zrobić coś, żeby Polacy już nie jeździli sobie na zderzaku i zachowywali jednak trochę większy odstęp. Tak będzie bezpieczniej. Te dwa elementy miały być w jakiś sposób rozwiązane.
I tak, kwestię odstępu postanowiono załatwić połową prędkości. Czyli jeśli jedziesz 120 km/h, to musisz zachować 60 metrów odstępu od poprzedzającego auta. Jeśli jedziesz 80 km/h, odstęp musi wynosić 40 metrów itd. Przepis jest kuriozalny, bo jest nie do wyegzekwowania. Przecież to jest tak złe, że aż śmieszne.
No bo niech mi ktoś wytłumaczy, jak kierowca ma sobie obliczyć tę odległość? Ma zamontować sobie miarkę w oku? Jak to obliczyć, kiedy auta są w ruchu? Jak to kontrolować? Wreszcie, jak policja ma to dostrzec? Jakim cudem przeciętny funkcjonariusz ma zauważyć, że między dwoma samochodami jest nielegalna odległość 48 metrów, a nie już odpowiednia, np. 52 metry? Jak? Jak to wszystko wyegzekwować?!
Z pieszymi jeszcze gorzej
A pierwszeństwo pieszych na pasach? To jest kolejny absurd. Już teraz piesi często nie patrzyli i wchodzili na pasy kiedy tylko im się podobało. Teraz będzie to jeszcze bardziej widoczne. Mam pierwszeństwo, na co mam patrzeć? Idę i już – przecież auta muszą się zatrzymać. To nie tak powinno wyglądać. Przepis powinien stanowić dokładnie odwrotnie.
Kto ma krótszą drogę hamowania? Kto ma większe pole manewru? Spacerujący człowiek, czy pędzące auto? To pieszy powinien zachować szczególną ostrożność i upewnić się kilka razy, czy może przekroczyć drogę. Jak można było wymyślić dwa tak złe przepisy?