Ten artykuł powstał w ramach płatnej współpracy z ORLEN.
Daniel Ricciardo to jeden z najszybszych kierowców F1…
Nie każdy o tym wie, natomiast Daniel Ricciardo jest pochodzenia włosko-australijskiego. Oczywiście, jest Australijczykiem i urodził się w Perth, natomiast jego ojciec Giuseppe pochodzi z Sycylii, a rodzice jego mamy są z Kalabrii. Te korzenie włoskie są zatem bardzo mocno widoczne. Natomiast czy to Australijczyk, czy ktokolwiek inny, pewnym momencie kariery Ricciardo tak czy inaczej musiał zawitać do Europy. Poważne ściganie bez rozwoju w europejskich cyklach czy to kartingu, czy mniejszych formuł, praktycznie nie istnieje. To jedyna droga rozwoju, która ma sens i która się sprawdza.
I tak przez Formułę BMW, Renault 2.0, Formułę 3, Renault 3,5 itd. „honey badger” trafił w końcu w 2011 roku do F1. Trafił niestety do HRT, które uniemożliwiało walkę… o cokolwiek. Natomiast już w sezonie 2012 Daniel zadebiutował w barwach Scuderia Toro Rosso – zespołu znanego dzisiaj pod nazwą Scuderia AlphaTauri. I to właśnie z rodziną Red Bulla Australijczyk ma zdecydowanie najlepsze wspomnienia. Na dobrą sprawę tylko z rodziną Red Bulla Ricciardo na poważnie liczył się w F1.
Dobre występy w Toro Rosso i w miarę regularne punktowanie sprawiło, że Daniel dostał kontrakt w głównym zespole Red Bulla. Coś musimy sobie tutaj ustalić. Ricciardo trafił do Red Bull Racing na sezon 2014 za Marka Webbera. Trafił do jednego zespołu z człowiekiem, który dopiero co wygrał cztery tytuły mistrza świata z rzędu. Sebastian Vettel był na szczycie wyścigowego świata. Zdobył mistrzostwo w sezonie 2010, 2011, 2012 oraz 2013. I właśnie na rok 2014 dostał do zespołu nowego kolegę. Co się wtedy wydarzyło?
Wiele osób o tym zapomniało…
W dokładnie tym samym samochodzie Ricciardo zdeklasował Vettela. Australijczyk wygrał wtedy trzy wyścigi, osiem razy stanął na podium, zdobył 238 punktów i zajął 3. miejsce w mistrzostwach świata, zaraz za dwójką Mercedesa, który zaczął dominować świat F1. Jedyną osobą spoza Mercedesa, która wygrała w sezonie 2014 wyścig, był Ricciardo. Vettel zdobył w tym samym czasie 167 punktów. Był na podium cztery razy i zajął 5. miejsce w mistrzostwach świata, przegrywając również z Bottasem.
„Honey badger” nieoczekiwanie stał się liderem Red Bulla. W 2016 roku począwszy od Grand Prix Hiszpanii Australijczyk dostał do zespołu nowego kolegę. Młodego, utalentowanego… Maxa Verstappena. Holender po dwóch i pół roku w Toro Rosso (aktualnie AlphaTauri) dostał szansę w zespole Red Bulla. Verstappen do końca sezonu zdobył wtedy 191 punktów. Dokładnie w tym samym czasie Ricciardo zdobył 220 punktów i po raz kolejny został 3. kierowcą świata.
Ktoś powie, że to przypadek. Że przecież Ricciardo był w zespole już wcześniej, a Verstappen trafił do niego w środku sezonu. Natomiast do sezonu 2017 obaj wystartowali już z tego samego pułapu, tak? Od początku, do końca. Już wiecie, do czego zmierzam, prawda? W sezonie 2017 Daniel Ricciardo zdobył 200 punktów i zajął ostatecznie 5. miejsce. Max Verstappen zdobył w sezonie 2017 punktów 168 i zajął miejsce 6. Australijczyk „objechał” w tym samym samochodzie zarówno Sebastiana Vettela, jak i Maxa Verstappena. Ludzi, którzy wspólnie mają siedem tytułów mistrza świata…
Coś poszło nie tak…
Oczywiście szefostwo Red Bulla z czasem zaczęło stawiać na Verstappena, z czym Ricciardo nie mógł się pogodzić. Podjął decyzję o tym, że poszuka sobie innego miejsca, gdzie znów będzie liderem na którego stawia zespół. Natomiast ani dwa lata w Renault, ani dwa lata w McLarenie nie przyniosły oczekiwanych efektów. Daniel z roku na rok przygasał, aż w końcu stracił miejsce w F1. Mieliśmy w głowie obraz zmarnowanego talentu. Człowieka, który miał zostać mistrzem świata. Który w tym samym samochodzie pokonał i Sebastiana Vettela i Maxa Verstappena. Coś nagle zgasło…
Na szczęście okazało się, że to jeszcze nie koniec. „Honey badger” powrócił tam, gdzie jego poważna kariera się rozpoczęła. Wrócił na swoje miejsce – do swojej rodziny – do AlphaTauri – zespołu wspieranego przez ORLEN. Pozytywnie wpłynął na zespół, na swojego zespołowego kolegę… i sam dołożył już trochę od siebie. W Meksyku Australijczyk ukończył kwalifikacje na… 4. miejscu. Przegrał z Verstappenem – dominatorem, mistrzem świata w najlepszym i najszybszym bolidzie o 0,119 s. A w wyścigu dowiózł niezwykle cenne punkty dla zespołu.
Zresztą w Brazylii w sprint shootout Ricciardo też przeszedł do Q3. W sprincie ukończył w pierwszej dziesiątce, zaś w wyścigu głównym ucierpiał po kolizji w pierwszym zakręcie. Natomiast ten powrót pokazuje, że to jeszcze nie jest koniec Daniela Ricciardo. Australijczyk ma jeszcze coś do zaoferowania, coś do zaproponowania i… coś do udowodnienia. Dalej jest piekielnie szybki i dalej wie, jak walczyć na torze. I to odrodzenie kierowcy AlphaTauri jest przepiękne. Po prostu – dobrze się na to patrzy…
Daniel Ricciardo – kierowca showman
Oprócz tego, że Ricciardo jest kapitalnym kierowcą, jest też znakomitym facetem. Bardzo pozytywnym, uśmiechniętym. To jest człowiek, którego się nie da nie lubić. Jest showmanem. Wszystkie jego kapelusze, buty kowbojskie, sztuczne, czy specjalnie zapuszczone wąsy… wszystkie te specjalne malowania kasków. Mamy wrażenie, że to jest człowiek, który żyje najpełniej jak tylko może. Że czerpie z tego ogromną frajdę i po prostu lubi to robić. Przy okazji daje też mnóstwo zabawy kibicom. I jak tu Daniela nie lubić?