RSMP odwiedziły Słowację
Rajd Koszyc po raz kolejny był rundą RSMP. Na początku wypadałoby zadać sobie pytanie, dlaczego w ogóle słowacka runda znalazła się w kalendarzu mistrzostw Polski? Zacznijmy od tego, że Rajd Polski trafił do kalendarza WRC. Automatycznie jasnym stało się, że mazurski klasyk nie będzie częścią mistrzostw Polski. Bez Rajdu Polski szutrowa część sezonu straciła sens. Teoretycznie istniały dwie opcje na jej rozegranie. Pojedynczy Rajd Podlaski, lub Rajd Podlaski w połączeniu z… rundą zagraniczną, na przykład w Litwie. Obie opcje nie miały większego sensu, więc z szutrowej części sezonu po prostu zrezygnowano. Bez Rajdu Polski był to oczywisty scenariusz.
Zatem otworzyło się miejsce na siedem rund asfaltowych. Oczywiście przy założeniu, że kalendarz ma mieć siedem rund. Było kilka pewniaków. Świdnica, Małopolski, Wisła, Śląsk, no i Rzeszów. Jasnym stał się powrót Rajdu Nadwiślańskiego, który miał swoje perturbacje, ale w gruncie rzeczy zawsze miał swoje miejsce w mistrzostwach Polski. Pozostała kwestia siódmej rundy. Pytanie brzmi, czy jakikolwiek inny polski rajd asfaltowy był gotowy na przyjęcie RSMP? Zarówno pod kątem organizacji sportowej, jak i… zapewnienia sobie niezbędnego budżetu do przeprowadzenia takiego rajdu. Wybór ostatecznie padł na Rajd Koszyc, czyli sąsiada, u którego mistrzostwa już się wcześniej pojawiały.
Czy to potrzebne?
Nie jestem do końca przekonany, czy ten rajd był potrzebny. W mistrzostwach Polski regularnie startuje około 40 załóg. Do Koszyc pojechało zaledwie 20, z czego do mety dojechało 15… Wielu zawodników odpuściło sobie zagraniczną wycieczkę. Chociażby trzeci w Małopolsce Jarosław Kołtun. Nie było też braci Kotarbów, Jacka Sobczaka w jego pięknym Porsche, czy też Michała Chorbińskiego walczącego o mistrzostwo Polski w ośce. Ci, którzy zdecydowali się na ten występ, też zresztą nie byli do końca zadowoleni.
Kwestia w tym, że trudno jest wytłumaczyć taki wyjazd sponsorom. Polskie firmy nie do końca mają interes w tym, aby promować się np. w Słowacji. W gruncie rzeczy do Słowacji pojechali ci, którzy musieli. Którzy w tym sezonie walczą o mistrzostwo w różnych kategoriach. Ci, którzy – po prostu – nie mogli tego odpuścić. Natomiast uzasadnienie tego wyjazdu mogło być problematyczne. A jak wyglądał sam rajd?
Rajd Koszyc – na tak, czy na nie?
Rajd Koszyc charakteryzuje się bardzo zniszczonymi, górskimi, w większości leśnymi drogami. Istniało tutaj bardzo duże ryzyko kapci, o czym przekonali się chociażby walczący o mistrzostwo Polski Grzegorz Grzyb i Jarosław Szeja. Okoliczności przyrody na odcinkach specjalnych mogły też utrudniać pracę mediom. Po pierwsze, trudno było znaleźć dobre, widowiskowe miejsce. I dlatego, że było ich niewiele i dlatego, że niezwykle trudny był dojazd w środek odcinka specjalnego.
Tak naprawdę w wielu przypadkach była możliwość dojechania w jedno miejsce w środku odcinka. Alternatywą był dojazd albo do startu, albo do mety. Organizator w gruncie rzeczy przygotował trzy prawdziwe odcinki specjalne. Jeden z nich przejeżdżany był w jedną stronę w sobotę, a w drugą w niedzielę. Niektórzy zauważyli, że nie pamiętają takiego rajdu, w którym tak często dojeżdżaliby na odcinek w jedno, dokładnie to samo miejsce. I to w dodatku na przestrzeni dwóch różnych dni rajdu. Dotyczy to zarówno mediów, jak i kibiców, których nawiasem mówiąc było na tym rajdzie niewielu.
Powiało grozą
Do tego dochodzi odcinek miejski w Koszycach. Odcinek, na którym… wiało grozą. Organizator kompletnie nie zapanował nad tą próbą. Chodzi mi tutaj o zapętlenie. Wyglądało to mniej więcej tak, że załogi ruszały do odcinka i była przed nimi długa asfaltowa prosta. Natomiast kilka metrów za startem z prawej strony do drogi głównej dochodziła droga boczna, szutrowa. Stamtąd załogi wypadały na kolejną pętlę. I niestety, kompletnie nikt na tym nie panował. Wyglądało to mniej więcej tak, że samochód ustawiał się na linii startu, startował do odcinka… i dosłownie po sekundzie, czy dwóch, na główną drogę wypadał samochód z zapętlenia – z nitki szutrowej.
Trzeba było wykonać dwie takie pętle. W kilku sytuacjach było dosłownie o włos, aby samochód startujący do odcinka zderzył się z samochodem wjeżdżającym na pętlę z drogi szutrowej. Włos jeżył się na głowie. Wiało grozą i wielu kibiców po prostu automatycznie zrobiło kilka kroków w tył, bo było to niezwykle niebezpieczne. W dodatku te samochody na pętli się doganiały – jeden jechał po szutrze za drugim bez jakiejkolwiek widoczności. Jestem ogromnym fanem odcinków miejskich. Natomiast organizacja tego konkretnego wołała o pomstę do nieba. Było po prostu bardzo niebezpiecznie. Zawodnicy ustawiający się na linii startu i widzący to, co dzieje się przed nimi, byli po prostu koszmarnie zdekoncentrowani i zagubieni. Trzeba było wystartować do odcinka… nie mając jednocześnie za grosz pewności, że parę metrów po starcie nie wjedzie w ciebie auto wypadające z szutrowego zapętlenia. Cholernie niekomfortowa sytuacja.
Czy RSMP powrócą do Słowacji?
Szczerze mówiąc… pewnie powrócą, chociaż moim zdaniem nie powinny. Jeśli przeprowadzić by ankietę wśród kibiców, mediów i zawodników i zapytać – siódmy rajd w sezonie w Koszycach, albo brak Koszyc i kalendarz na sześć rund… to nie dam sobie uciąć ręki, że nie wygrałaby ta druga opcja. Jeśli porównać Rajd Koszyc do trzech poprzednich rund RSMP, to każda z nich była lepsza. Nie zrozumcie mnie źle. W gruncie rzeczy to nie był zły rajd. Był nawet ciekawy, zlokalizowany w fajnym miejscu. Ale nie sądzę, aby taka wycieczka była potrzebna RSMP.
Jeśli chodzi o samą rywalizację, to Polacy przez cały rajd niemiłosiernie tłukli Słowaków. Nasze mistrzostwa są o kilka klas lepszym i mocniejszym cyklem. Zwycięstwo ostatecznie wyszarpali Kuba Matulka i Daniel Dymurski. Dla Matulki jest to pierwszy triumf w RSMP. Drugie miejsce zajęli Zbyszek Gabryś i Damian Syty. Uważam, że należą się im ogromne brawa za tę walkę. Rywalizacja trzymała w napięciu do ostatnich kilometrów finałowego odcinka specjalnego i to na pewno mogło się podobać.
Stracona szansa?
Bez wątpienia głównymi faworytami do zwycięstwa byli Grzegorz Grzyb i Adam Binięda. Dla Grzyba był to 16 start w Koszycach. Zna ten rajd jak własną kieszeń. Przez lata ścigał się w mistrzostwach Słowacji i to miał być rajd, na którym Grzyb zdecydowanie powiększy swoją przewagę w RSMP. Tak się jednak nie stało. Doświadczony zawodnik w sobotę najpierw złapał kapcia, a następnie załoga w niewłaściwy sposób pokonała miejski superoes. To jest pokonała o jedną pętlę za mało, przez co dostała 5 minut kary.
W tym momencie ich główni rywale w walce o mistrzostwo Polski, czyli Jarosław Szeja i Marcin Szeja, odpuścili. To właśnie bracia z Ustronia skompletowali podium klasyfikacji generalnej w Koszycach. Oni zresztą też mieli swoje przygody, takie jak przebita opona i kara za potrącenie szykany. Ostatecznie po Rajdzie Koszyc różnica pomiędzy Grzybem i Szeją pozostała taka sama i wynosi dokładnie 10 punktów. Jeśli patrzeć na słowacką imprezę w kontekście walki o mistrzostwo Polski, to zdecydowanie największym przegranym jest tutaj Grzyb. Szeja taki wynik – z utrzymaniem statusu quo w walce o mistrzostwo – wziąłby przed rajdem w ciemno.