Bez wątpienia Formuła 1 to sport elitarny. Najważniejsza i najbardziej prestiżowa seria wyścigowa na świecie – ogólnie jedna z najważniejszych serii sportowych świata, konkurująca o czołowe pozycje z NBA, Premier League, czy NFL. Natomiast czy aby na pewno jest to starcie najlepszych kierowców świata? Czy tylko tych, których na to stać?
Od paru lat nad F1 krąży teoria, że dostać mogą się do niej wyłącznie ci, którzy mają grube portfele. To tylko po części jest prawda. Każdy przypadek na dobrą sprawę jest indywidualny i indywidualnie należałoby go rozpatrywać. Czy serie towarzyszące odgrywają w ogóle jakiekolwiek znaczenie? Czy zespoły F1 w ogóle tam patrzą i szukają kierowców? Znów można powiedzieć to samo – każdy przypadek jest indywidualny.
Przykładowy Guanyu Zhou startował w F2 przez trzy lata. Zajmował kolejno pozycje 7., 6. i 3. Patrząc czysto teoretycznie, bardziej na miejsce w bolidzie F1 zasłużył Robert Schwartzman. On wygrał F3 w 2019 roku, w 2020 roku był 4. w F2, a przed rokiem był 2. Czysto teoretycznie Schwartzman również trafił do F1 – Rosjanin pełni rolę kierowcy testowego Ferrari. Natomiast ścigać się nie będzie. Zhou ma przed sobą cały sezon w Alfa Romeo F1 Team ORLEN.
Nie zasłużyli?
W 2021 roku w F1 zadebiutował Yuki Tsunoda. On po startach w japońskiej F4 przeszedł do F3 w sezonie 2019 i zajął w niej 9. miejsce. W nowym sezonie znalazł się w F2, gdzie zajął ostatecznie 3. miejsce. I znów – bez problemu można znaleźć zawodnika, który zasłużył na ten awans – akurat wtedy – bardziej od Japończyka. Callum Ilott zajął w F2 2020 2. miejsce. Od 2019 roku przez trzy lata Ilott pełnił jedynie rolę kierowcy testowego w F1. Ostatecznie musiał opuścić ten światek i w tym sezonie startuje w IndyCar.
Oczywiście tego samego roku (2021) w F1 zadebiutowali też Mick Schumacher i Nikita Mazepin. Angaż Schumachera był bezdyskusyjny. Mistrz F3 z 2018 roku, później sezon zapoznawczy w F2 i mistrzostwo w tejże serii w 2020 roku. Ale już Mazepin? On w 2020 roku w F2 skończył dopiero na 5. miejscu. Wcześniej mógł się pochwalić jedynie podium w azjatyckiej Formule 3.
2020 rok to debiut w F1 Nicholasa Latifiego. To człowiek, który przez lata krążył po niższych seriach i aż trzy lata spędził w F2. To stosunkowo dużo jak na juniorską serię, która ma być wyłącznie przystankiem. 5. miejsce, potem 9., potem 2. – w 2019 roku – z ogromną jednak stratą do zwycięzcy. Po dwóch sezonach w F1 zadaję sobie pytanie, czy Latifi zasłużył? I moja odpowiedź brzmi… niekoniecznie.
Prawdziwe gwiazdy – gwiazdy przyszłości
O to chodzi, że w wielu tych sytuacjach o angażu do F1 nie decydowało tylko tempo, tylko sport. Często decydowało coś innego. Najczęściej zasobny portfel. Nie będę wymieniał tutaj o kogo chodzi. Każdy zdaje sobie z tego sprawę. Nie zawsze decydował talent. Chociaż ten talent na pewno decydował w 2018 i 2019 roku. Najpierw do F1 trafił genialny Charles Leclerc, świeżo upieczony mistrz F2, a rok później jego ścieżką podążyli George Russell, Lando Norris i Alex Albon – cała pierwsza trójka sezonu F2 2018.
Jak pisałem na samym początku – każdą sprawę należałoby chyba rozpatrywać indywidualnie. Jest natomiast dwóch kierowców, których jest mi potwornie żal. Uważam, że zasłużyli oni na awans do F1 i z jakiejś przyczyny go nie dostali. Pierwszym z nich jest Nyck de Vries. Holender we wspomnianym przed momentem sezonie F2 2018 zajął 4. miejsce – zaledwie kilka punkcików za Norrisem i Albonem. Prezentował równe tempo, ale dla niego miejsca zabrakło. Po roku tę F2 wygrał, pokonując o ponad 50 punktów Latifiego. Latifi angaż dostał, de Vries… znowu nie. Mistrz świata w kartingu, zwycięzca Formuły Renault, mistrz F2… ba – mistrz Formuły E i aktualny jej wicelider. Dalej nic. O F1 cisza.
Nawet bardziej kuriozalna historia to Oscar Piastri. 2019 rok – mistrzostwo w Formule Renault. 2020 rok – debiut w Formule 3 i od razu mistrzostwo. 2021 rok – debiut w Formule 2 i… od razu mistrzostwo. Z ogromną, ponad 60 punktową przewagą. To, że ten facet nie dostał miejsca w Formule 1, to jest jakiś absolutny kryminał. Jasne – Piastri pełni rolę kierowcy rezerwowego dla Alpine i McLarena… ale to jest za mało. Ten facet jest stworzony do czegoś innego.
Czas na zmianę systemu?
20-latek ma papiery na ogromne historie. Piastri to może być nazwisko, które w przyszłości seryjnie będzie pojawiać się na listach zwycięzców Grand Prix i mistrzów świata. Piastri, de Vries, Ilott… mam wrażenie, że każdy z nich zasłużył na miejsce w F1. I stałoby się tak, gdyby F1, a w sumie to FIA, zdecydowała się na rewolucyjny krok. Na krok, który ugruntowałby pozycję Formuły 2. Mianowicie – wewnętrzny, juniorski zespół.
Tylko sobie to wyobraźcie – a co, gdyby FIA fundowała jeden juniorski zespół w F1. W samochodach zasiadaliby ci, którzy rok wcześniej wywalczyli dwa pierwsze miejsca w Formule 2. Kontrakt wyłącznie na rok – to przede wszystkim dałoby szansę debiutu, pokazania się. Jakieś znakomite kwalifikacje, awans do Q2, może nawet do Q3, może jakieś punkty w niedzielę, w wyścigu? Ci zawodnicy mieliby czas na to, aby się pokazać. To byłoby dla nich okno wystawowe. Nie twierdzę, że wszyscy znaleźliby po roku angaż w F1 i nowe zespoły, ale dostaliby szansę zaistnienia w tym świecie, na największej scenie. Niektórym tylko tyle potrzeba.
F1 może być za kilka lat stworzona z takich zawodników, jak Piastri, de Vries, Ilott, czy też tych, którzy za niedługo dają o sobie znać. Śledząc F2 i F3 do głowy przychodzą mi takie nazwiska, jak Theo Pourchaire, Richard Verschoor, Felipe Drugovich, Marcus Armstrong, czy Arthur Leclerc. Jest na horyzoncie wielu niezwykle utalentowanych kierowców. Ale ktoś musi ich odkryć. Ktoś musi dać im szansę. Co do Piastriego, czy de Vriesa – może nawet już teraz. Co do reszty… wkrótce.
Zdjęcie wyróżniające: Mercedes F1 Media Jiri Krenek