Kultowe wyścigi F1: Latający Williams i carmagedon na torze

Start sezonu 2019 coraz bliżej, dlatego przypominamy najlepszą naszym zdaniem inauguracyjną rundę ostatnich lat.

Kultowe wyścigi F1: Latający Williams i carmagedon na torze
Podaj dalej

10 marca 2002  roku na torze w Melbourne wydarzyło się coś, co na długo zapisało się w pamięci wszystkich kibiców. Pierwszą niespodziankę sprawiła pogoda, która zmieniała się jak w kalejdoskopie. Kierowcy wystartowali przy sporym zachmurzeniu z możliwością opadów deszczu, ale na metę wjechali już przy ponad 30 stopniowym upale.

To co działo się na samym torze można bez wahania nazwać najbardziej chaotycznym startem w historii. Najwyraźniej kierowcy nie mogli się już doczekać możliwości pokazania na co ich stać. Jak się okazało, wielu nie potrafiło poskromić swoich bolidów. Już na samym starcie kibice mogli oglądać gigantyczny karambol po kolizji Ralfa Schumachera z Rubensem Barichello. Ten incydent doprowadził do zakończenia wyścigu dla 8 kierowców.

W Australii niejednokrotnie dochodziło do spektakularnych wypadków, ale Ralf Schumacher na dojeździe do pierwszego zakrętu dosłownie przeleciał nad bolidem Ferrari Rubensa Barichello, a i w środku stawki nie brakowało dramaturgii. Po bezproblemowe zwycięstwo sięgnął Michael Schumacher, ale prawdziwym bohaterem dla lokalnych kibiców został Mark Webber.

Australijski kierowca debiutujący w zespole Minardi wyszedł z zamieszania obronną ręką, a następnie po fantastycznej jeździe dotarł do mety na piątym miejscu. Dla maleńkiej, borykającej się od lat z problemami finansowymi ekipy, ten wynik był jak zwycięstwo. Po wyścigu Webber nie krył swojego szczęścia. Wskoczył nawet na podium, by świętować wynik przed własną publicznością. Zacznijmy jednak od początku.

Sezon 2002 zdominować miało Ferrari. Jedynym zespołem, który w tamtym czasie mógł rzucić rękawicę stajni z Maranello był Williams. Brytyjczycy posiadali trzy niewątpliwe atuty – opony Michelin, silnik BMW i Juana Pablo Montoyę – kierowcę piekielnie szybkiego i nie bojącego się jazdy na limicie. W kwalifikacjach jednak Montoya na swoim okrążeniu pomiarowym trafił na deszcz, przez co z pierwszej linii wystartowali Barichello i Michael Schumacher.

Tuż za bratem do wyścigu ruszał Ralf w Williamsie. Młodszy z Schumacherów wystartował rewelacyjnie. Niemiec szybko minął swojego brata i ruszył w pogoń za Rubensem Barichello. Kiedy Brazylijczyk zablokował wewnętrzną Ralf nie odbił w lewo. Potem gdy Barichello postanowił ustawić się na środku toru, doszło do kontaktu.

Samochód Niemca wbił się w Ferrari Barichello a następnie wystrzelił w powietrze, przelatując nad głową Brazylijczyka. Tym samym ruszyły kostki domina. Sędziowie jednak wyścigu nie przerwali, a z Grand Prix Australii już na starcie pożegnało się 8 kierowców. Na prowadzeniu znalazł się Coulthard przed Trullim, Montoyą i Schumacherem. Kimi Raikkonen robił co mógł aby dogonić czołówkę, ale musiał przebijać się ze środka stawki co stanowiło dodatkowe utrudnienie. David Coulthard szybko zaczął powiększać przewagę, podczas gdy Trulli blokował Montoyę i Schumachera. Nieprzewidywalnemu Kolumbijczykowi puściły nerwy i i na jednym z zakrętów był tylko pasażerem.

Kierowca Williamsa spadł na czwartą pozycję ale na jego szczęście, na ósmym okrążeniu błąd popełnił Jarno Trulli. Włoch niespodziewanie wypadł na wyjściu i uderzył w barierę. Chwilę roztargnienia miał również Coulthard, który zaliczył wycieczkę poza tor jeszcze przed neutralizacją.  Montoya udowodnił, że restarty są jego specjalnością i odebrał prowadzenie Schumacherowi. Trzeci podróżował już Kimi Raikkonen.

Na dwunastym okrążeniu poddał się Takuma Sato, a dodatkowo zdyskwalifikowane zostały dwa Arrowsy – Heinza-Haralda Frentzena i Enrique Bernolda. Na polu bitwy zostało zaledwie 10 bolidów, co było szansą na wysokie miejsca mniejszych zespołów. Do prowadzącego w wyścigu Montoyi szybko zaczął zbliżać się Schumacher.

Uzbrojony w rewelacyjne i bardzo wytrzymałem opony Michelin, Williams radził sobie lepiej niż konkurencja na Bridgestonach, ale na wyjątkowo zimnym w tamtym roku torze w Melbourne opony francuskiego producenta zaczęły zużywać się szybciej niż zakładano. Kolumbijczyk w końcu musiał przepuścić Schumachera, który zaczął na każdym okrążeniu dokładać Montoyi po jednej sekundzie. Wtedy wszyscy kibice na obiekcie nie mieli już wątpliwości, że konkurencja może pożegnać się z jakąkolwiek nadzieją na pokonanie Ferrari.

To był początek sezonu całkowitej i bezprecedensowej dominacji zespołu z Maranello. Tymczasem Mark Webber wyprzedził ledwo już jadącego McLarena Davida Coultharda, i ku zaskoczeniu wszystkich w padoku wskoczył na rewelacyjne piąte miejsce. Objęcie świetnej pozycji to jedno, ale utrzymanie jej to już zupełnie inna bajka. Pierwsze kłopoty Webbera rozpoczęły się podczas tankowania.

Mechanicy nie mogli poradzić sobie z zamknięciem klapy wlewu paliwa. Chwilę później tuż za Williamsem pojawił się Mika Salo w Toyocie. Punkt w pierwszym wyścigu byłby sporym sukcesem, ale Salo nie zamierzał odpuszczać. Na kilka okrążeń przed końcem wyścigu Fin dopadł Webbera, ale Australijczyk desperacko bronił się blokując rywala. Salo nie wytrzymał i po nieudanej próbie wyprzedzania obrócił się.

Tak zakończyły się marzenia Miki Salo o dogonieniu cieszącego się i pozdrawiającego już kibiców Webbera. To był niezwykły moment. Skazany na pożarcie mały zespół Minardi zdobył punkty w momencie, gdy w F1 miała rozpocząć się hegemonia największych producentów, co pokazało lepszą stronę wyścigów. Świętowało nie tylko Minardi i Mark Webber, ale cała Formuła 1.

Przeczytaj również