W najnowszym raporcie firmy TomTom przeanalizowano 416 miast w 57 państwach na całym świecie. Na szczycie rankingu najbardziej zakorkowanych miejscowości ulokowano 10-milionową aglomerację w Indiach. Ale już niewiele niżej znajdziemy dwa znajome miasta z Polski – Łódź na 19. miejscu i Kraków na 22. W pierwszej setce znalazły się także: Poznań (27. miejsce), Warszawa (37.), Wrocław (41.), Bydgoszcz (71.) i Trójmiasto (82.).
W Polskich miastach ruch samochodowy ciągle rośnie
Po zawężeniu rankingu wyłącznie do miast europejskich, na czoło wysuwa się Moskwa. Za nią jest Istambuł, a następny – Kijów. Łódź i Kraków łapią się do pierwszej dziesiątki – kolejno na 8. i 9. miejscu.
Sytuacja wygląda jeszcze dramatyczniej, gdy przyjrzymy się rankingowi w kategorii miast na świecie do 800 tys. mieszkańców. W nim Polska dominuje: Łódź zajmuje pierwsze miejsce, Kraków – drugie, Poznań – trzecie, a Wrocław – piąte. Wszystkie miejscowości zaliczyły „awans” w stosunku do rankingu z ubiegłego roku, czyli stały się jeszcze bardziej zakorkowane.
Autorzy raportu wskazali, że w porównaniu z ubiegłorocznym badaniem, ruch samochodowy w sumie wzrósł w 239 miastach, a zmalał w 63. Najmniej zakorkowane są miasta amerykańskie, ale nie powinno to szczególnie dziwić, ponieważ budowano je często własnie z myślą o ruchu kołowym.
Więcej samochodów niż mieszkańców – to już się dzieje
Spójrzmy na statystyki. Z danych GUS-u pochodzących z połowy 2018 r. wynika, że w Polsce jest zarejestrowanych 30 mln pojazdów silnikowych. Z kolei Europejskie Stowarzyszenie Producentów Samochodów (ACEA) wylicza, że na 1000 mieszkańców w Polsce przypada 698 pojazdów. To więcej niż średnia unijna, która wynosi 602 pojazdy.
Po polskich miastach porusza się więcej samochodów niż po miastach duńskich, holenderskich czy niemieckich. W stolicy Wielkopolski liczba pojazdów już zdążyła przekroczyć liczbę mieszkańców – taką informację przekazał miejski portal BadamPoznan.pl.
Na koniec dodajmy, że w 2018 r. sprowadziliśmy ponad 1 mln samochodów z zagranicy i dodatkowo kupiliśmy 600 tys. nowych aut z salonów. Żeby oddać skalę, można te dane zestawić z liczbą dzieci urodzonych w tym samym roku – było ich 389 tysięcy.
Nie ma nic złego w tym, że każdy chce posiadać samochód. Ale miasta nie są z gumy i już teraz w wielu częściach Polski osiągnęliśmy punkt krytyczny. Paradoks polega jednak na tym, że z jednej strony samochody sparaliżowały ruch drogowy, a z drugiej – często wciąż stanowią najlepszy środek transportu w obliczu niedostatecznej komunikacji miejskiej.
Polityka transportowa zmieniła się przez lata
Marzenie o masowej motoryzacji przyświecało społeczeństwu XX wieku. Nie tylko Polacy w okresie PRL-u marzyli o tanich i łatwo dostępnych samochodach. Tego samego pragnął dużo wcześniej sam Adolf Hitler. Chciał, aby każdego obywatela III Rzeszy było stać na własne auto. Właśnie dlatego w 1938 r. powstał Volkswagen Garbus, czyli tani samochód dla ludu, którym można było swobodnie przemierzać nowobudowane autobany.
Wtedy pomysł rozwoju społeczeństwa opartego o transport indywidualny być może nie brzmiał źle i kojarzył się z poprawą jakości życia. Ale dziś, kiedy liczba samochodów zrównuje się z liczbą ludzi, wiemy, że wcale nie jest tak kolorowo.
Gwałtownie rosnąca liczba samochodów nie przekłada się wyłącznie na korki, ale też na różne represje wobec kierowców, które muszą stosować samorządy. Dzisiaj w miastach coraz rzadziej mówi się o rozbudowie infrastruktury, ponieważ w dobie rosnącej liczy samochodów nie wpływa ona znacząco na poprawę przepustowości. Zamiast tego mówi się ograniczaniu infrastruktury. Drogie parkingi, zwężone jezdnie, strefy wyłączone z ruchu pojazdów – to tylko niektóre ograniczenia, mające zniechęcić kierowców do samochodów.
Sensacyjne badanie w polskim mieście! Odkryli, że najmniej ekologiczne auta, to stare diesle