Z punktu widzenia statystycznego mieszkańca Starego Kontynentu taka decyzja ma katastrofalne skutki. Możliwość sprawnego, relatywnie taniego i szybkiego przemieszczania się, jest jedną z podstaw rozwoju naszej cywilizacji. Ludzie mogą zmieniać miejsca pracy, dojeżdżać do pracy na własną rękę, a przez podróżowanie również rozwijać gospodarkę własnego kraju lub innych państw. Zmiana modelu funkcjonowania transportu dla dobra środowiska naturalnego wydaje się szaleństwem.
Osamotniona wyspa na morzu
Europa jako jedyna tak restrykcyjnie chce podejść do ochrony środowiska, aby przeciwdziałać zmianom klimatu. Choć idea jest szlachetna, trzeba mieć na uwadze jedną rzecz – Unia Europejska to 28 państw, które na tle pozostałych organizmów politycznych na świecie niewiele znaczą. Największymi trucicielami planety są m.in. Stany Zjednoczone, Indie oraz Chiny. Z pewnością wiele do powiedzenia w tej kwestii ma również Ameryka Południowa i inne kraje Azji. W związku z tym wydaje się, że pozytywny wpływ zmian, jakie zajdą w Europie na cały ekosystem będzie niewielki.
Czy tym razem wygra zdrowy rozsądek?
Jeśli ludzie w Europie przestaną konsumować i podróżować z punktu widzenia gospodarki oznacza to szereg problemów. Upadną restauracje, lokalne sklepy, hotele, galerie handlowe i inne miejsca usługowe, do których można dojechać, dojść lub przylecieć bez obaw o ilość wyemitowanego dwutlenku węgla.
W tym momencie możemy zastanawiać się, czy gospodarka zbudowana na kapitalizmie przetrwa. Jeśli ponownie wrócimy do centralnego planowania, wzorców socjalistycznych, a docelowo komunistycznych, z historii wiemy, że takie coś się nie udaje. Niestety może długo przetrwać sztucznie podtrzymywane przez polityków i obywateli.
Razem z najnowszą technologią władza też otrzymuje nowe narzędzia kontroli, a to wszystko dla dobra planety. Pozostaje mieć nadzieję, że wśród korporacji, mieszkańców i być może także polityków wygra zdrowy rozsądek i nie podetniemy gałęzi, na której sami siedzimy.