Wspominana edycja odbywała się w niemal identycznym terminie, co tym razem, bo rozpoczynała się 29 października. Zawodnicy mieli do pokonania 384 kilometrów rozłożonych na 20 odcinków specjalnych. Na liście zgłoszeń mieliśmy doskonałe nazwiska – Subaru reprezentowali Solberg i Hirvonen, w barwach Citroena podróżowali Loeb i Sainz, Peugeoty do dyspozycji mieli Gronholm i Loix, a w Fordach mieliśmy Martina i Duvala. Aż 21 samochodów WRC? W tamtych czasach to była norma.
Pierwszego dnia na większości prób najlepsi byli przedstawiciele fabrycznego zespołu Forda. Z pozycji lidera na wszystkich patrzył jednak Sebastien Loeb, który dwukrotnie okazał się najlepszy na oesie Alpens – Les Llosses. Przewaga, którą tam osiągał nad swoimi rywalami dała mu prowadzenie, jednak różnica między asem Citroena i Martinem wynosiła na koniec dnia zaledwie dwie sekundy.
Sobotnia rywalizacja ruszyła na dobre, aż nagle okazało się, że na OS8 Sta Eulalia miskę olejową w swojej Xsarze uszkodził Loeb. Francuz tym samym zmuszony był do wycofania się z rywalizacji. Drugiego dnia bardzo dobre tempo prezentował Marcus Gronholm, jednak na odrabianie strat było już za późno. Pomimo faktu, że Fin wygrywał oesy, to nie był w stanie zbliżyć się do prowadzącego w imprezie Markko Martina. Estończyk zresztą ostatniego dnia dokręcił jeszcze śrubę, a później stopniowo odpuszczał, przez co jego przewaga nad Gronholmem na mecie wyniosła ponad 23 sekundy.
Czy w tym roku Ford wróci na zwycięską ścieżkę w Katalonii? Z całą pewnością postara się o to Sebastien Ogier. Francuz w Wielkiej Brytanii poczuł pismo nosem i nagle okazało się, że jego strata do prowadzącego w mistrzostwach Neuville’a nie jest wcale taka duża. Zwycięstwo na hiszpańskiej ziemi było by idealnym „pójściem za ciosem”.