Toro Rosso sezon zaczynało z kompletnie innym zestawem kierowców. W niebieskich bolidach zasiadali Carlos Sainz Jr. oraz Daniił Kwiat. Później jeden odszedł na zasadzie silnikowej wymiany Red Bulla do Renault, a z drugim najzwyczajniej w świecie się pożegnano. To otworzyło miejsca dla nowych zawodników. W jedno z nich od początku sezonu wpasowywał się Pierre Gasly. Francuz wcześniej zasiadał za kierownicami bolidów wielu serii, m.in. najróżniejszych Formuł Renault oraz GP2 Series, gdzie został mistrzem w roku ubiegłym. W tym sezonie 21-latek łączył starty w sponsorowanym przez Red Bulla zespole Mugen w Japońskiej Superformule oraz w F1. W królowej sportów motorowych zadebiutował podczas Grand Prix Malezji.
Na drugi fotel w Toro Rosso przebojem wbił się Brendon Hartley. Nowozelandczyk w tym sezonie skupiony był głównie na wywalczeniu kolejnego tytułu mistrza świata w Długodystansowych Mistrzostwach Świata wspólnie z Porsche. Kiedy niemiecki zespół potwierdził odejście z FIA WEC z zakończeniem tego sezonu, Brendon postanowił zadzwonić do swoich dawnych znajomych z Red Bulla i dać sobie szansę. Obie strony doskonale się znały, gdyż zawodnik wcześniej należał do juniorskiego programu zespołu. Po chwili doszło do porozumienia i mogliśmy oglądać debiut Hartleya w F1 podczas Grand Prix Stanów Zjednoczonych.
Obaj zawodnicy zdążyli zaprezentować już w tym sezonie bardzo przyzwoite tempo, obaj są wciąż młodzi i bardzo perspektywiczni. Wydaje się zatem, że decyzja Toro Rosso jest w pełni uzasadniona. Przypomnijmy, po odejściu z Toro Rosso Daniił Kwiat jest teraz jednym z rywali Roberta Kubicy do miejsca w zespole Williamsa. Ten zespół jednak nie śpieszy się z ogłoszeniem składu na rok 2018.
Zdjęcia: Formuła 1