Noszący różową bandankę i sandały Szkot posiada jeden z najbardziej charakterystycznych głosów mistrzostw świata. Jest również najgłośniejszy, gdy zwycięska załoga wskakuje na dach rajdówki. Przez ostatnie dziesięć lat poznał Rajdowe Mistrzostwa Świata od kuchni i dzięki temu, gdy tylko pojawia się odpowiedni temat, służy nie tylko swoją oceną, ale też długą i ciekawą historią.
Pod koniec zeszłego roku poinformowałeś na Facebooku, że wykryty u ciebie kilka lat temu rak ustąpił i jesteś już całkowicie wyleczony. To musiała być ogromna ulga.
Tak, pozytywna diagnoza pojawiła się w sierpniu zeszłego roku. Co ciekawe, to właśnie przed Rajdem Polski 2009 stwierdzono u mnie nowotwór i niedługo po nim rozpocząłem leczenie. Musi minąć pięć lat od rozpoczęcia terapii, by lekarze z pewnością mogli stwierdzić, że rak ustąpił. Na szczęście chodziłem do właściwych terapeutów, powróciłem do normalnego trybu życia i nie zaprząta mi to już głowy.
Jak wyglądała twoja droga do WRC?
W młodości byłem zainteresowany sportem, był on też od dawna obecny w naszej rodzinie. Mój tata grał w hokeja na trawie, znalazł się również w reprezentacji Szkocji, uprawiał także golf. Pierwszą styczność z rajdami miałem przez telewizję. W Wielkiej Brytanii relacje z rund mistrzostw świata puszczano przed południem i trwały około 40 minut. To były lata osiemdziesiąte – pamiętam jazdę Ariego Vatanena, grupę B. Potem rajdy zniknęły z anteny. Od końcówki lat osiemdziesiątych, gdy mistrzowskie tytuły zdobywał Miki Biasion, aż po połowę lat dziewięćdziesiątych zupełnie straciłem nimi zainteresowanie.
Co więc sprawiło, że wróciłeś do rajdów?
Pracowałem dla Rothmansa będącego częścią British American Tobacco [słynny koncern BAT – przyp. red]. W 2002 roku, pod marką 555, ponownie rozpoczęliśmy współpracę z Subaru World Rally Teamem prowadzonym przez Davida Richardsa. W tamtym czasie odpowiadałem za promocję 555 w Wielkiej Brytanii. Potem reklamowanie tytoniu zostało zakazane, więc odszedłem z firmy. Chciałem z powrotem zaangażować się w rajdy, bo bardzo mi ich brakowało.
Trudno jednak powrócić do tak hermetycznego środowiska.
Prowadziłem stronę internetową, na której sprzedawałem motorsportowe dzwonki do telefonów. Sprzedaż szła dobrze, ale tylko przez krótki okres. W 2005 roku pojawiłem się na Rajdzie Cypru, żeby zrobić nowe nagrania. Chciałem pożyczyć sprzęt od Grega Strange’a, który zajmował się wtedy radiem rajdowym, a poznałem go przez George’a Donaldsona jeszcze w czasach „tytoniowych”. Powiedział: „Oczywiście, oczywiście, że możesz, ale jeśli chcesz pożyczyć mój sprzęt, to musisz wyświadczyć mi przysługę. Czy mógłbyś zrobić kilka wywiadów na metach odcinków specjalnych?”. Pomyślałem – przysługa jak przysługa, pewnie, że tak. Potem obleciał mnie strach. Przecież nigdy wcześniej nie robiłem nic podobnego! Udałem się na metę pierwszego odcinka wraz z moim młodszym bratem, który miał trochę doświadczenia w pracy w radiu. Powiedziałem mu: „Jeśli ja nie dam rady, ty musisz to zrobić” – tak byłem przerażony. Przyjechał pierwszy samochód, Toshi Arai. Z jego Subaru zwisały różne elementy nadwozia, to był jeden z najtrudniejszych, najbardziej wyboistych i niszczących auto odcinków specjalnych od lat. Jednak stres mnie nie zjadł, a adrenalina i atmosfera mety odcinka specjalnego były upajające. Nie pamiętam, co mówiłem, ale było świetnie. Rebecca „Becksy” Williams też tak uważała i wtedy zrozumiałem, że to jest praca dla mnie. Potem pojechałem na Rajd Turcji, potem Argentyny i od tamtej pory nie opuściłem już żadnej rundy.
Kto finansuje World Rally Radio?
Początkowo robił to Greg, chyba nawet z własnej kieszeni. Potem zespoły zaczęły trochę dokładać, a następnie ówczesny promotor, czyli North One Sport. Z finansowaniem radia zawsze jest problem. Teraz wygląda to zdecydowanie lepiej. Fundusze wpłacają różni interesariusze zaangażowani w WRC. Wszyscy mówią, że WRR jest wspaniałe i nie wyobrażają sobie bez niego rajdów, ale przez wiele lat trudno było zebrać budżet. Mamy produkt, który podoba się wielu ludziom, a obecny system, w którym nikt nie płaci dużych sum, a jest wiele mniejszych wpłat, sprawia, że jest zdecydowanie łatwiej.
Czy da się utrzymać z tej pracy?
Są dobre i złe lata. Trzeba naprawdę ciężko i wytrwale pracować, żeby podobało się to ludziom, którzy nas opłacają. Przeżycie z samego radia byłoby trudne. Pracuję więc z Yazeedem Al-Rajhim, Karlem Kruudą, Abdulazizem Al-Kuwarim, ale również z wieloma innymi kierowcami. Na początku roku miałem zajmować się również ERC, ale pozostałem przy WRC, CCRWC (puchar świata w rajdach terenowych) i MERC (mistrzostwa Bliskiego Wschodu). Rajdy terenowe są wspaniałe – odwiedzam miejsca, w których jeszcze nigdy nie byłem, np. Arabię Saudyjską. To dla mnie coś zupełnie nowego. Stanowią ogromne wyzwanie, panuje w nich inna atmosfera. Myślę, że przypomina ona pierwsze lata rajdów. Są to nadal surowe, rozwijające się mistrzostwa, będące prawdziwą przygodą. Nie ma w nich tak wielu regulacji, auta zmienia się czasem w połowie pustyni, a kierowcy jeżdżą po wydmach przez cztery godziny, pokonując setki kilometrów. To wspaniały sport.
Twój sposób relacjonowania z met odcinków specjalnych jest wyjątkowy. Czy powstał „sam z siebie”, czy musiałeś nad nim pracować?
Tak jak mówiłem, nie miałem wcześniej żadnego przygotowania i nie jestem dziennikarzem z wykształcenia. Każda meta odcinka jest dla mnie bardzo emocjonalnym przeżyciem. Nie ma takiego drugiego sportu, w którym kierowca i pilot, jadąc na granicy, ryzykują swoim życiem przez dwadzieścia minut, a po przekroczeniu linii mety z prędkością 200 km/h w ciągu dziesięciu sekund mają podstawiony pod nos mikrofon i bez głębszego zastanowienia opisują, co się działo. Moja praca działa na wszystkie zmysły – zapach oleju, benzyny, dźwięk silnika, sam widok kierowcy w samochodzie, to bardzo ekscytujący zestaw. Wyzwala on ogromną adrenalinę i nic z tego, co mówię, nie jest na siłę, nie jest dodawane specjalnie dla słuchaczy. To, co słychać, to emocje związane ze sportem, z samochodami, z pracą kierowców. Jest to również docenienie ich ciężkiej pracy, jak i tego, że sam mogę wykonywać moją. W Polsce czy w Argentynie ludzie idą na metę odcinka dziesięć kilometrów, a my przejeżdżamy obok nich i autem docieramy pod sam PKC. Słuchaczom z całego świata staram się przenieść kawałek tej akcji, tych emocji, które są obecne na każdej mecie odcinka, dać im posmak tego, w czym my możemy uczestniczyć na żywo.