Szósta generacja Fiesty zadebiutowała w 2001 r., natomiast sportową wersję ST zaprezentowano trzy lata później. Samochód ma pod maską 2-litrowy silnik o mocy 150 KM, co w połączeniu z niewielką masą daje niezłą frajdę z jazdy.
Jak na hothatcha przystało, Fiesta ma nieco zmienione względem oryginału zderzaki, na klapie bagażnika znajduje się lotka, a wewnątrz zamontowano ładnie wyprofilowane fotele z logotypem „ST”, które pozwalają kierowcy poczuć, że siedzi w wyjątkowym samochodzie.
Za każdym razem, gdy widzę Fiestę ST Mk6 myślę sobie, że to świetne auto na pierwszą furę. Problem w tym, że trudno znaleźć jakiegokolwiek hothatcha, którego zakup dałoby się ekonomicznie uzasadnić. Szczególne przed rodzicami.
Mierzymy w najniższą półkę cenową
Ceny dobrych egzemplarzy Forda Fiesty ST sięgają nawet 20 tys. złotych, a jest to kwota, w której można już poszukiwać Fiesty Mk7 albo Opla Corsy D, czy Skody Fabii II. W tych pieniądzach raczej nie będą to „igły”, ale to wciąż samochody o kilka lat młodsze od Fiesty Mk6. Żeby więc przekonać sponsorów (czyt. rodziców) do swojego pomysłu, trzeba by poszukać czegoś tańszego. Powiedzmy, że do 10 tys. zł.
Przeglądając portale ogłoszeniowe od razu widzimy, że rynek nie jest zbyt szeroki. Po wpisaniu specyfikacji w wyszukiwarkę, jeden z czołowych portali wypluwa zaledwie jedną stronę ogłoszeń z Fiestą Mk6 ST. Wśród nich tylko dwa egzemplarze kosztują mniej niż dychę.
Czerwony diabeł z białymi pasami
kosztuje 7 900 zł, jest czerwona i ma dwa białe pasy przechodzące przez karoserię. Auto – według opisu sprzedającego – jest „bardzo fajnie wypasione” i zostało ściągnięte do nas z Niemiec.
Samochód rzeczywiście wygląda ładnie, ale cena najwyraźniej nie wynika tylko z przebiegu (235 tys. km), ale też z faktu, że na jednym cylindrze brakuje ciśnienia. Trudno byłoby przekonać rodziców do auta, które już na starcie wymaga napraw mechanicznych.
Fiesta bez radia i kanapy
kosztuje 7 600 zł, ma mniejszy przebieg o 30 tys. km i z poprzednio omawianą łączy ją kolor. Autor ogłoszenia żartobliwie napisał: „Kolor czerwony, nie od dziś wiadomo, że szybszy (+10KM)”. Ukłon za poczucie humoru, ale jednak do poprzedniej Fiesty nie ma podejścia, bo tam były jeszcze pasy wzdłuż karoserii (łącznie to daje jakieś +15KM).
Problem tego auta leży jednak gdzie indziej i jest nim uszkodzony bok (drzwi, próg i błotnik). Drzwi można by jeszcze dobrać „w kolor”, a resztą mógłby się zająć znajomy lakiernik za 1 000 zł.
Ale Fiesta służyła też do zabawy na torze.
Z tego powodu czerwony samochód został wybebeszony w środku. Właściciel – słusznie zresztą – wyjął z auta radio, kanapę i część tapicerki. Ale weź tu teraz przekonaj rodziców, że to będzie samochód godny inwestycji.
Na innej stronie znalazłem jeszcze Forda Mk6 ST za 4 999 zł… a przynajmniej jakaś jego część tyle kosztuje, bo samochód sprzedawany jest na części właśnie.
Co tam Panie za granicą?
Skoro w Polsce nie ma wielkiego wyboru, można by rzucić okiem za zachodnią granicę. Wchodząc np. na mobile.de, znajdziemy więcej modeli Mk6 ST, ale ceny też szału nie robią.
Najdroższy egzemplarz kosztuje 22 tys. euro (!). Samochód legitymuje się mocą ponad 600 KM i wygląda jak miniaturowy bolid NASCAR.
Z kolei w naszym przedziale cenowym (czyli gdzieś do 2 350 euro) wyskakują trzy egzemplarze. Nie ma jednak sensu analizować tych ogłoszeń, bo przecież i tak żaden rodzic nie będzie samodzielnie ściągał auta z Niemiec.
Wracamy więc nad Wisłę
Na koniec jeszcze jeden rzut oka na listę z krajowymi ogłoszeniami i pojawia się światełko w tunelu. W Olsztynie stoi Fiesta ST z udokumentowanym przebiegiem 166 tys. km. Samochód kosztuje nieco więcej, niż zakłada budżet, bo 10 999 zł. Ale właściciel komisu pewnie zejdzie z ceny, jeśli będziemy zdecydowani na zakup.
Najważniejszą informacją z pewnością jest fakt, że w aucie nigdy nie palono papierosów. Tylko skąd sprzedawca o tym wie, skoro samochód dopiero co sprowadził z Niemiec? Co więcej, Fiesta wymaga opłat celno-skarbowych. Z jednej strony autor ogłoszenia pisze, że to dodatkowy wydatek ok. 1 000 zł, a z drugiej, że opłaty są już w trakcie załatwiania. To jaka w końcu będzie ostateczna cena?
Zresztą, jaka by nie była, problem jest jeszcze jeden: przyszły właściciel będzie musiał się nauczyć jeździć autem w tym kolorze.
Reasumując: Fiestę do 10 tysięcy można kupić, ale nie jako pierwsze auto, a bardziej jako dodatkową zabawkę do weekendowych szaleństw. Wiele części jest tanich, bo pasują ze zwykłych modeli. Trzeba tylko szukać egzemplarzy bez „rudej”, która lubi te modele chrupnąć.
Samochody sportowe, które kiepsko się sprzedają. Kultowe modele mogą zniknąć z rynku