– Arrinera czeka obecnie na regulacje, które pozwolą przeprowadzić emisję walut cyfrowych traktowanych jako papiery wartościowe, dające ich właścicielom prawo do dywidendy – powiedział prezes Arrinera SA, Piotr Gdniadek w wywiadzie dla dziennik.pl. – Od momentu pozyskania środków zakładany przez nas czas zbudowania prototypu wersji elektrycznej to 24 miesiące. Oczywiście tak krótki czas jest możliwy dzięki wiedzy jaką nabyliśmy podczas procesu budowy samochodów w wersji spalinowej oraz grupie naszych doświadczonych partnerów z Polski i Wielkiej Brytanii – dodał.
Arrinera Electric, której nadwozie zostanie wykonane z włókien węglowych i kevlaru będzie zasilana czterema silnikami elektrycznymi, rozmieszczonymi przy każdym z kół. Łącznie dadzą moc 1609 KM, co pozwoli na sprint do 100 km/godz. w niebywałym czasie 2 sekund. „Dwie paki” na liczniku się po 6 sekundach, czyli w tyle ile policyjny 325-konny Opel Insignia OPC rozpędza się do setki. Akumulatory o pojemności 120 kilowatogodzin zapewnią przejazd maksymalnie 450 kilometrów.
Kolejną innowacją będzie technologia drive by wire, czyli sterowanie i hamowanie za pomocą wiązki elektrycznej, a nie mechanicznego układu, np. tradycyjnej kolumny kierowniczej. Ruchomy tylny spoiler będzie wspomagał aerodynamicznie proces hamowania, więc prawie jak DRS w Formule 1, choć tam służy do nabierania prędkości przy wyprzedzaniu.
Polska firma chce produkować małe serie Arrinery Electric, ponieważ mają być mocno spersonalizowane (ergonomia wnętrza dopasowana do wzrostu, wagi itp.). Nie zostanie wyprodukowanych więcej niż 99 egzemplarzy. Cena ma wynieść 1,6 mln dolarów, a głównym rynkiem zbytu ma być Azja i Bliski Wschód.
Tekst: Marcin Zabolski