Dlaczego wciąż jeździmy na polskie rajdy?

W czasach, kiedy wszystko jest skomputeryzowane i w internecie możemy oglądać wydarzenia od konkursu zbierania ryżu w Japonii, po mecz 7 ligi brazylijskiej w piłkę nożną ciężko jest uwierzyć, że kibice wciąż odwiedzają sportowe areny. Dlaczego to robią? Bo to piękno sportu, to niepowtarzalna adrenalina, sposób oderwania się od rzeczywistości na kilka chwil, godzin, czy dni. Ale dlaczego wciąż odwiedzamy rajdy w Polsce?

Dlaczego wciąż jeździmy na polskie rajdy?
Podaj dalej

Wielu twierdzi, że ludzie jeżdżący na imprezy motorsportowe w Polsce to wręcz masochiści. Od samego rana chodzą po lasach, szukają zakrętu, znajdują i już widzą, jak cała stawka przechodzi tam w niewiarygodny sposób. To, co widzimy na oesach często nie ma nic wspólnego z naszymi oczekiwaniami, a po przejeździe 50 samochodów zabieramy grilla, który nie zdążył się na dobre rozpalić i wracamy do samochodu.

Przeciętny kibic może powiedzieć – po co? Za te same, albo podobne pieniądze mogę jechać do Czech, czy na rundę WRC i ERC i cieszyć się zmaganiami trwającymi kilka godzin na jednym oesie. I teoretycznie rzecz biorąc będzie miał całkowitą rację. Dla niektórych polskie rajdy to jednak coś więcej niż spektakularne, zjawiskowe widowisko sportowe. Są tacy, którzy zamiast podziwiać wurce na włoskiej plaży wolą wstać o 4 w nocy, wsiąść w samochód, w deszczu przejść kilka kilometrów przez las i stać jak wrytym choćby przez godzinę.

Są rajdy w Polsce, które mają absolutnie niepowtarzalny klimat. Są takie oesy w Polsce, gdzie nawet stojąc przemoczonym z katarem na pierwsze gwizdki ludzi od zabezpieczenia i słyszalny z oddali głos zerówki na skórze pojawiają się ciarki. Dlaczego lubimy to robić? Dlaczego w czasach, kiedy najważniejsza jest wygoda i komfort my lubimy robić coś, co nie ma kompletnie nic wspólnego z tymi wartościami? Bo wielu z nas kocha tę atmosferę, kocha polskie rajdy i całą tę tradycję. Może to miłość głupia, niepoprawna politycznie i czasami jej nie chcemy. Ale później zbliża się tydzień Rajdu Wisły, Dolnośląskiego, Elmotu… a my siedząc w domu chcemy dać się pokroić za możliwość odwiedzenia tras. Choćbyśmy powtarzali sobie tysiące razy – nie pojadę na następny rajd w Polsce, to i tak na koniec tego wszystkiego zgadujemy się ze znajomymi i ruszamy w kilkuset kilometrową drogę. Wszystko po to, aby przez chwilę postać, pogadać, napić się piwa i obejrzeć kilkudziesięciu polskich herosów, którzy nigdy nie zdobędą tytułów WRC, ale siedzą w samochodach i starają się z całych sił.

Czy da się wyleczyć z miłości do przeżywających kryzys polskich rajdów? Pewnie się da… pewnie da się to zrobić bardzo łatwo. Ale pytanie brzmi, czy chcemy? Zawsze pozostanie grono „szaleńców”, którzy oddają wszystko, aby znów odwiedzić Lubenię, Rościszów-Walim, Kubalonkę, czy Spaloną.

Tagi: RSMP

 

Przeczytaj również