Rajd Meksyku w 2016 roku posiadał w swoim harmonogramie oes Guanajuato, najdłuższy od 30 lat. Kierowcy musieli zmierzyć się z nieprzerwaną rywalizacją na dystansie równych 80 kilometrów.
Już w zeszłym roku FIA doszła do wniosku, że taki dystans jest zbyt duży i niepotrzebny, a kolejną najdłuższą próbą został El Chocolate liczący niecałe 60 kilometrów. Teraz i ten odcinek maratoński zostanie skrócony, do równych 31,44 km.
Nim na mapie pojawił się 80-kilometrowy Guanajuato, wcześniej kierowcy zbliżyć się do takiego dystansu mieli okazję w roku 2012, kiedy to argentyński Matadero/Ambul liczył niewiele ponad 65 kilometrów i padł łupem Pettera Solberga.
Jak samą próbę Guanajuato oceniali zawodnicy? – Najdłuższy odcinek akurat nie był najtrudniejszym podczas tej rundy. Z punktu widzenia kierowcy najbardziej męczące było Otates, gdzie zakręt przechodził w zakręt i całość była znacznie trudniejsza – mówił Hubert Ptaszek.
– Na Guanajuato było wiele szybkich partii, które pokonywało się z gazem w podłodze – wtedy jest czas na głębszy oddech i ogólnie kilometry bardzo szybko uciekają, przez co aż tak nie odczuwa się tego dystansu. Wygląda jednak, że taka sytuacja się nie powtórzy, więc fajnie było w pewnym sensie zasmakować historii i przejechać taką próbę.
Unikalność Guanajuato polegała tylko, albo aż, na jego długości. Koncentracja nie jest jedną kwestią która mocno utrudnia jazdę po maratońskich oesach. Bardzo ważna jest nie tylko kondycja kierowcy, ale także samochodu, który musi wytrzymać tak długi dystans i być może później jeszcze pojechać na kolejne odcinki i walczyć o ułamki sekund.
– Moim zdaniem na takich odcinkach kluczowa jest zimna kalkulacja – kontynuował Hubert. – Jeśli ma się coś do ugrania i toczy się bezpośrednią walkę o wysoką pozycję, to trzeba zaryzykować, jeśli wiezie się pozycję, to trzeba odpuścić i zadbać o auta – zwłaszcza w meksykańskich warunkach, gdzie opony, hamulce i amortyzatory mocno dostają w kość – zakończył Ptaszek.
Spójrzmy jeszcze nieco dalej wstecz, gdyż przed rokiem 1982 odcinki na dystansie ponad 100 kilometrów były niemal standardem – zwłaszcza na takich rajdach jak Korsyka, czy Argentyna. Co ciekawe, w 1980 roku kierowcy startujący w Rajdzie Argentyny mieli do pokonania aż sześć takich prób, a rok później siedem. Łączna długość oesów przekraczała 1000 kilometrów!
Absolutny rekord należy jednak do Rajdu Maroka, który w sezonach 1973, 1975 i 1976 był jedną z rund WRC, choć rozgrywany był jako impreza o mieszanej charakterystyce – połączenie rajdów płaskich oraz terenowych. Przez to zawodnicy mieli do pokonania zarówno standardowe próby na opis, jak i takie na nawigację, w trakcie których rajdówki pokonywały setki kilometrów i były dotankowywane na trasie.
W przyszłorocznej edycji Rajdu Meksyku zaplanowano łącznie 22 odcinki specjalne – o trzy więcej, niż w rywalizacji z sezonu 2017. Próby liczą łącznie 345,6 km, czyli o 24,4 km mniej niż poprzednio. Wspomniany wcześniej El Chocolate został skrócony do 31,44 km, wciąż pozostając najdłuższym odcinkiem rajdu.
Zejście z 80 km do 32 km w trakcie dwóch lat to dość radykalna próba i choć wszystkim nam wydaje się, że długie odcinki specjalne mają w sobie jakąś bliżej niewytłumaczoną magię, potrafią być one najzwyczajniej w świecie nudne, na co w ubiegłych latach przy okazji meksykańskiej rundy narzekali nie tylko kierowcy, ale także kibice.
Bardziej kompaktowe oesy pozwoliły na dorzucenie trzech prób więcej do harmonogramu, dzięki czemu w przyszłym roku w Meksyku będziemy mogli oglądać ich aż 22. To powód do radości.
Tagi: WRC, Rajd Meksyku