Odpowiedź na to pytanie może być tylko jedna – TAK! I nikt chyba nie ma już wątpliwości, że była to zmiana na plus. Dostaliśmy samochody szybsze, większe, mocniejsze, lepiej przyśpieszające, lepiej hamujące, dalej skaczące i roztrzaskujące się w spektakularnych rolkach. Wszystko co najlepsze zostało zapakowane w te małe puszki przypominające statki kosmiczne, odpowiednio skondensowane i razem dało efekt, o którym wszyscy mogliśmy tylko marzyć. Nowe wurce budzą postrach, szacunek, ale też podziw i fascynację. Ich obserwacja z bliska to swoista podróż na planetę szczęścia, a drżenie ziemi i ten wyjątkowy pomruk sprawiają, że na ciele pojawiają się ciarki. Jest szybciej, mocniej, dalej, lepiej… a co najważniejsze – skończyła się dominacja i rajdy wróciły do tego momentu, kiedy przed imprezą w głowie mamy pięciu, czy sześciu faworytów do zwycięstwa, a ostatecznie i tak wygrywa ten siódmy, wykonując heroiczną akcję na ostatnim oesie i pokonując rywala o mniej niż sekundę. Czego chcieć więcej?
Nowe wurce zdały egzamin, co do tego nie ma wątpliwości. Wydaje się, że WRC nie mogło sobie wyobrazić lepszych konsekwencji wprowadzonych przez siebie zmian. Skończyła się dominacja, nie obserwowaliśmy już męczącej wielu sytuacji, kiedy na rajd przyjeżdżał kosmiczny Volkswagen Motorsport i zazwyczaj zgarniał pozycje 1-2-3 zamykając usta rywalom i pozostawiając u wielu kibiców niesmak. Najpierw mieliśmy nieomylnego Sebastiena Loeba i jego genialnego Citroena, później nadeszła era drugiego Sebastiena – Ogiera i jego równie fantastycznego Polo R. Co prawda ten drugi wciąż dzielnie walczy w mistrzostwach świata, ale wszystko odbywa się już na innych warunkach – takich, których my – kibice – chcieliśmy, oczekiwaliśmy i wręcz zdecydowanie wymagaliśmy. Pierwszy raz od kilku, czy nawet kilkunastu lat czekaliśmy na każdą rundę z wypiekami na twarzach, a później następowały trzy, czy cztery dni walki, która kończyła się czasami w taki sposób, że ciężko było usiedzieć, czy ustać z nerwów, jak w Meksyku, czy Argentynie.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że mistrzostwa świata nie są już czempionatem jednej marki. Wszyscy w trakcie przygotowań wykonali świetną robotę i dali swoim zawodnikom narzędzia, którymi można wygrywać rundy WRC. Owszem, to zdanie nie dotyczy w znacznym stopniu Citroena, jednak nie zapominajmy, oni też w końcu wygrali swoje dwa rajdy. Wystarczy popatrzyć w tym aspekcie na cztery ostatnie lata – 2013 – 10 zwycięstw Volkswagena, 3 Citroena, 2014 – 12 zwycięstw Volkswagena, 1 Hyundaia, 2015 – 12 zwycięstw Volkswagena, 1 Citroena, 2016 – 9 zwycięstw Volkswagena, 2 Citroena, 2 Hyundaia. Co obserwujemy? Absolutny monopol. Volkswagen wygrywa praktycznie wszystko, a reszta nie istnieje. Sporadyczne triumfy Citroena, czy Hyundaia i totalny brak M-Sportu, to przykry obraz, który trwał w głowach kibiców przez długi czas, ale na szczęście dobiegł już końca. W 2017 roku M-Sport wygrał 5 rajdów, Hyundai 4, zaś Citroen i Toyota po 2. Dodając do tego walkę o tytuł mistrza świata, w której do pewnego momentu z realnymi szansami było czterech kierowców, dostaliśmy w końcu to, na co czekaliśmy. Emocje, pasję i kapitalną rywalizację. Zapytajmy więc jeszcze raz, czy nasze oczekiwania i pragnienia względem zmian w regulaminie zostały spełnione? Jeszcze jak! Teraz pozostaje tylko czekać na start kampanii 2018 i powrót Forda Fiesty WRC, Hyundaia i20 Coupe WRC, Toyoty Yaris WRC oraz Citroena C3 WRC!
Tekst: Kamil Wrzecionko
Zdjęcia: M-Sport, Citroen Racing, Hyundai Motorsport, Toyota Gazoo Racing
Tagi: WRC, Mistrzostwa Świata, Rajdy